Nigdy nie interesowałem się
polityką. Zawsze postrzegałem ją jako dziwkę, która idzie z tym kto da więcej.
Właściwie niewiele zmieniło się w tym temacie. Zarówno w mojej głowie jak i w
rzeczywistości. Smutne. Jednak pewna myśl uwiera niemiłosiernie. Ktokolwiek
zajmuje się polityką ma mnie głęboko w... Sami wiecie gdzie. Niestety Was też.
Smutne, bardzo… Jedno wiem tylko. Tak dłużej się nie da. Śruba została
przykręcona do granic możliwości…
Spotkałem się z pewną myślą: „Polska
to nie państwo, to sposób życia…” Trudno się z tym nie zgodzić…
Kiedyś na historii pewna bardzo mądra kobieta
uczyła mnie, że: „PAŃSTWO jest organizacją, wyposażoną w atrybuty władzy
zwierzchniej po to, by ochraniać przed zagrożeniami zewnętrznymi i wewnętrznymi
ład, zapewniającą zasiedlającej jego terytorium społeczności, korzystne warunki
egzystencji.”
Inna definicja, która może w tej
sytuacji zaciekawić, to definicja MAFII: „Mafia - nazwa zorganizowanej grupy
przestępczej o dużych wpływach, powiązaniach z osobami na różnych szczeblach
władzy, policją, biznesem, prowadząca działalność gospodarczą finansowaną z
przestępstw.” (Definicje - Wikipedia
Polska)
Nadmienię tu, że nie nazywam
nikogo przestępcą. Nic też nie sugeruję ale wydaje mi się, że wszystko straciło
swoje znaczenie i nic już nie jest takie jakie być powinno… Wnioski pozostawiam
Tobie szanowny gościu.
Po tym wstępie chciałbym
przedstawić pewien tekst z którym w 99% się zgadzam. A jak on ma się to
powyższych definicji nie mnie decydować…
„Witam
Panie Premierze,
piszę
do Pana ten list, bo mam po prostu serdecznie Pana dość. I nie chodzi o jakąś
tam koszmarną niekompetencję (chociaż nadmierną kompetencją to Pana rząd się
też nie wykazuje), ale o wylanie mojej czary zawiedzenia tym, co Pan w tym
kraju robi. Po pierwsze: jestem obywatelem, więc mam prawo wyrazić swoją
opinię. Po drugie, jestem Pana wyborcą, więc tym bardziej powinien Pan to przeczytać
(ale się nie łudzę, żeby nie było).
Odpuszczę sobie górnolotne stwierdzenia, napiszę tylko dlaczego uważam
Pana za najgorszego premiera drugiej kadencji (pierwsza poszła jako-tako). Ale
może zacznę od początku. Mam szczęści pracować na umowę o pracę. Co miesiąc
widzę więc różnicę brutto – netto. I nie o to chodzi ile tam jest. Chodzi o to,
ile z tego mam. Chodzi o to, że nijak nie widzę sensu przekazywania tych
pieniędzy nieudacznikom takim jak Pan i Panu podobni. Co z tego mam? Drogi?
Nie. O funduszu drogowym, który płacę w cenie paliwa, a który i tak g. daje
napiszę później. Służba zdrowia? Kpina. Jakby nie dodatkowo wykupiona opcja, to
o głupiej wizycie u laryngologa mógłbym pomarzyć. Rehabilitację naderwanego
więzadła kolanowego NFZ zaproponował mi za cztery miesiące, czyli też musiałem
zapłacić, żeby mi cokolwiek dała. Co więc z tego mam? Może szkołę dla mojego
przyszłego dziecka? Aha, też dobre. Przedmioty ścisłe się likwiduje,
nauczyciele w gimnazjach boją się uczyć, a jak ostatnio przeglądałem program
nauczania liceum to chciało mi się wyć, bo poziom sięgnął dna.
Co więc mam? Może poczucie bezpieczeństwa? Aha, dobry dowcip.
Policję mamy niedofinansowaną do tego stopnia, że funkcjonariusz jednego z komisariatów
we Wrocławiu spisywał moje zeznanie na maszynie do pisania, używając do tego
zwykłej kalki (zastanawiam się, czy oni faktycznie mają jeszcze na nią
dostawcę, czy może w magazynach zalega jej kilkanaście ton, więc trzeba
wykorzystać?).Może zabezpieczenie przyszłości? Emerytura? Co z tego, że późno,
ale może chociaż godziwa? A gdzie tam. Nie dość, że ze swojej pensji utrzymuję
obecnych emerytów, to jeszcze mam małą szansę na jakiekolwiek pieniądze, bo
„owoc żywota Twojego jeZUS”. Tak więc jak już pracodawca odprowadzi za mnie to,
co musi – na swoją emeryturę odkładam sam.
A kiedy już, po tych wszystkich składkach i odliczeniach wezmę
swoją pensję, jadę zatankować auto. Nie jakieś super nowe, ale nie stare. Oszczędne,
bo inaczej się nie da. Tankuję, bo muszę, chociaż ograniczam jazdę autem jak
tylko mogę. Ale i tak krew mnie zalewa jak widzę cenę benzyny. I znów nie
dlatego, że mnie kompletnie nie stać. Na tyle ile jeżdżę – na tyle mnie stać.
Szlag mnie trafia, bo w cenie litra benzyny jest mnóstwo podatku, którego część
teoretycznie powinna iść na drogi, a tak naprawdę idzie na pokrycie
niekompetencji kolejnych ekip rządzących (Pana też, a jakże). Na dodatek na
naszych cholernych drogach amortyzatory, przeguby i ogólnie zawieszenie pada
tak szybko, że koszty utrzymania auta jeszcze bardziej rosną.
Więc, podsumowując: ładuję w Państwo, którym Pan rządzi kupę
kasy, a nie mam z tego nic. Kompletnie i literalnie nic. Mało tego, poprzez decyzje
o podwyżce cen benzyny powoduje Pan, że mam jeszcze mniej. Bo zaraz drożeje
transport, jak drożeje transport to drożeje żywność, itd itd itd.
Ale jestem inżynierem i realistą. Nie wszystko to, co opisałem
jest Pana winą. Nie jest Pan wszak Harrym Potterem, nie naprawi Pan wszystkiego
za pomocą czarów. Na to potrzeba lat, potrzeba zmian, nie tylko prawa, ale też
mentalności. Tak, zdaję sobie z tego sprawę. Problem w tym, że Pan nic z tym
nie robi. Pana rząd nie jest zły w stricte tego słowa znaczeniu. Jest lepszy niż
inne i najmniej fatalny z możliwych obecnie, patrząc na naszą scenę polityczną.
Obiektywnie rzecz ujmując, niewiele Pan zepsuł. Tylko, że mamy kryzys i nie
potrzeba nam utrzymania stanu obecnego, ale poprawy. Tutaj Pan zawiódł. Na
całej linii.
Sądziłem, że uda się Panu zlikwidować choć trochę urzędników, na
utrzymanie których idzie część moich podatków. Lipa. Nic z tego. Liczyłem na
to, że ukróci Pan rozpasanie tych, którzy swoje zarobki, trzynastki,
czternastki, piętnastki i siedemnastki wywalczyli dzięki rozwiniętym
umiejętnościom palenia opon na ulicach i gardłom produkującym hałas
przekraczający możliwości zwykłego człowieka. Znów nic z tego. Sądziłem, że w
dobie kryzysu, oprócz cięcia tego, co dotyczy obywatela oraz sięgania do
kieszeni tegoż (VAT, akcyza) wprowadzi Pan oszczędności w administracji.
Dlaczego nie posłuchał Pan Balcerowicza, który mówił o rozpasaniu w poszczególnych
ministerstwach? Dlaczego nie poszedł Pan w stronę sprawdzonego ekonomicznie
modelu, funkcjonującego w korporacjach, gdzie dostawy wszystkich gratów (od
komputerów, przez krzesła, po długopisy) negocjuje jedna komórka i efektem synergii
oszczędza pieniądze? Nie, lepiej w każdym ministerstwie utrzymywać bandę ludzi,
bo przecież długopis potrzebny w ministerstwie rolnictwa musi być zielony, w ministerstwie
zdrowia czerwony, w ministerstwie pracy niebieski, a w ministerstwie finansów
czarny. Laptopy przecież też muszą mieć inne. Samochody też. Dlaczego zamiast
zwiększyć efektywność wydawania tych pieniędzy, które i tak wyciąga Pan z mojej
kieszeni, sięga Pan do niej cały czas głębiej i głębiej? Jak Pan sądzi, ile
wytrzymam? Testuje Pan mój patriotyzm?
Tak,
napisałem patriotyzm, bo wg mnie prawdziwym patriotyzmem teraz jest właśnie
płacenie podatków. Bo to, w odróżnieniu od dywagacji o drzewach, helu, Węgrzech
i wymianie elit jest naprawdę ważne. Chciałem więc Panu powiedzieć, że mój
patriotyzm jest już powoli na wyczerpaniu. A jak się wyczerpie, po prostu
zacznę płacić podatki w miejscu, gdzie ktoś je szanuje. Gdzie każdy grosz
wyciągany z kieszeni podatnika jest oglądany uważnie i wydawany rozsądnie. Tak,
żeby podatnik mógł czuć się z tego zadowolony.
Nie. Nie miał Pan dość ikry, żeby zrobić to wszystko. Poszedł
Pan na łatwiznę, licząc, że społeczeństwo przełknie tę żabę i znów odda na Pana
głos, przerażone wizją wygrania Pana konkurenta. Cóż, może ma Pan rację. Co nie
zmienia faktu, że się zawiodłem. Liczyłem, że otoczy się Pan fachowcami.
Liczyłem, że stworzy Pan rząd, który nie będzie kierował się kumoterstwem,
chęcią zabłyśnięcia przed kamerami, parciem do stworzenia miejsc pracy dla
rodziny i znajomych czy też zwyczajną niekompetencją. Znów się zawiodłem. Pana
sukcesy są sukcesami medialnymi, fajerwerkami, które ładnie wyglądają, ale
równie szybko gasną. A ja nie oczekuję fajerwerków. Oczekuję sukcesów małych,
ale konsekwentnie prowadzących do celu. Celu, którego już teraz nie muszę wyjaśniać.
Tego mi Pan nie daje. A na widok fajerwerków chce mi się już wymiotować.
Nie
oczekuję, że Pan to przeczyta. Nie jestem blogowym tuzem, którego wpisy czytają
tysiące. Nie jestem jakiś mega wygadany. Jestem zwyczajnym Polakiem, patriotą
płacącym podatki, tankującym auto, oszczędzającym dodatkowo na emeryturę,
opłacającym dodatkowe ubezpieczenie zdrowotne. Patrząc dookoła – jestem szczęściarzem,
bo na to wszytko mnie jeszcze stać. Ale robi Pan wszystko, żeby było mi coraz
trudniej.
Jako
taki Polak patriota postanowiłem skorzystać ze swojego prawa i wylać swój
osobisty kubeł żółci na Pańską głowę.
Z
patriotycznym pozdrowieniem,
Podatnik.”
*******************************************************************
Zainteresowanych odsyłam do źródła,
w którym odnalazłem powyższy tekst:
Pozdrawiając jednocześnie
jego autora.
I co tu komentować ?
OdpowiedzUsuńPrzecież to jasne jak słońce. Wszędzie w tzw. współczesnych demokracjach klasę średnia zastąpiła klasa "polityczna" i urzędnicza oraz ich pieski, wszelkiej maści politolodzy, sociolodzy, pracownicy massmediów, którzy tłumaczą nam jak to niezbędna jest nam zwykłym obywatelom cała ta pasożytnicza klasa tucząca się na podatkach i przeróżnych daninach (chociażby abonament tv) i jak to ona o nas dba. I żaden polityk o zdrowych zmysłach nie będzie redukować tego najwierniejszego elektoratu, a tym bardziej mu się narażać. Bo jedni z drugimi żyją w pasożytniczej symbiozie. A kiedy gospodarka i finanse walą się pod ciężarem rozbuchanego sektora publicznego to znowu broń Boże nie redukuje się funkcjonariuszy państwowych lecz sięga się do kieszeni tych, co jeszcze tworzą dobra. Tyle, że przykład Grecji (a wkrótce i innych) pokaże, że taki pokraczny stów musi się zawalić. Jak zawaliły się wszystkie systemy oparte napracy niewolników. Bo, w istocie, co za różnica czy jesteśmy niewolnikami poszczególnych ludzi czy "państwa". Klasa próżniacza może egzystować na cudzym wyzysku, ale do czasu.
OdpowiedzUsuń