niedziela, 12 czerwca 2016

Guma do żucia...




Często mówimy, że tęsknimy za młodością. Cóż jednak to znaczy? Czy tęsknimy za naszymi szczupłymi sylwetkami? A może za beztroską dzieciństwa? Otóż nie. Tęsknimy za tym by znów mieć pierwszą szansę. By znów móc zrobić pierwsze wrażenie. By znów móc całą duszą wierzyć, że wrota świata są dla nas otwarte na oścież. Że nasze plany i zamierzenia zrealizujemy bez błędów i pomyłek. Że nie będziemy cierpieć i nikomu nie sprawimy bólu. Że nie spotkamy ludzi, którzy do naszego życie wnieśli tylko straty i zniszczyli to, w co wierzyliśmy. A tym czasem jest zbyt późno. Są rzeczy, których już nie można naprawić. Już nie można zmienić. I trzeba żyć z tą świadomością.
          Wielkie plany runęły w gruzy i wszystko jest inne niż planowaliśmy. Oczywiście wstajemy z kolan. Na gruzach budujemy namiastki gmachów, których nigdy nie udało nam się stworzyć. Uśmiechamy się do przechodniów. Nawet żartujemy, by ukryć to co w nas. Ale żal i smutek straconych szans, przegranych bitew i zawiedzionych ludzi, często ukochanych i najważniejszych w życiu, przyczepia się do naszych stóp jak guma do żucia i utrudnia nam każdy krok. Jak wytłumaczyć, że wtedy, gdzieś w zamieci czasu, postąpiliśmy najlepiej jak potrafiliśmy. Że dziś zrobilibyśmy inaczej, ale już nie mamy takiej szansy…



 Tracimy pęd i sens drogi. Echo słów które wypowiedzieliśmy lub cisza słów, jakich nie odważyliśmy się wymówić, odbija się w zakamarkach naszych myśli, dźwięcząc w uszach. Uciekamy w obawie by nie pozostać ze sobą sam na sam. Patrzymy niewidzącym wzrokiem w lustra, nie mogąc znieść blizn, które nosimy na pamiątkę walk, jakie stoczyliśmy. Nie jest ważne czy zwycięskich, czy przegranych skoro nie doprowadziły nas ostatecznie do wyznaczonego celu. Jak zakładnicy własnych pragnień, wyzbywamy się tych pozostałych, gdyż nie są już tak istotne po utracie poprzednich i wolimy sami je porzucić. A czas upływa. Sączy się kropla po kropli, wsiąkając w materię dziejów. Bezpowrotnie.

                                                                           Mikey McVee

czwartek, 15 stycznia 2015

Gwiazda rozbitków



Telefon leżał na podłodze w zasięgu ręki. Nic nie zakłócało panującej wokół ciszy. Nic nie było też w stanie sprawić, by podniósł małe urządzenie i wybił na klawiaturze dobrze znany sobie numer. Pat. Totalna bezsilność. Brak wiary we własne siły. Czas sączył się małymi, słonymi kroplami. Sekundy skapywały kącikami oczu. Cisza zakłócała myśli ogłuszając wyrazistością. Tysięczny raz rozważał czy powinien i dlaczego? Dopytywał sam siebie: po co to wszystko? Impas. Brak odpowiedzi. Alkohol zmieszany z czasem nie ułatwiał myślenia. Złość wytrwale zawiązywała opaskę przytrzymującą knebel w ustach. Cisza nigdy jeszcze nie była taka głośna…

***

         Obcasy stanowczo uderzały o terakotową podłogę. Nawet głośne trzaśnięcie drzwi nie wykoleiło jej z torów zbudowanych złością. Przez głowę przemknęło pragnienie, by wyszedł za nią, chwycił dłoń i zatrzymał ją, pokazując, że chce aby wróciła. Drzwi jednak pozostały zamknięte. Ciemność korytarza bezszelestnie ogarnęła myśli i wdarła się do serca. Przycisk windy zajaśniał w ciemności nie przynosząc jednak nadziei. W łzach płynących po policzkach zatańczyło światło. Wsiadła do kabiny, będącej jedyną oazą i ukucnęła w kącie jak mała, zagubiona dziewczynka. Czuła się bezbronna i bezsilna. Nagle, bez żadnej zapowiedzi znów zapanowała ciemność, a winda z cichym łkaniem zatrzymała się między piętrami. Smutek triumfował czernią. Łzy jak małe, zawieruszone we wszechświecie gwiazdy spadały spod firmamentu rzęs.

***

         Czas kropla za kroplą zatapiał złość. Spokojne już fale porywały ku wspomnieniom. Niosły do dobrych chwil, które niczym latarnie morskie strzegły przed rafami. I wtedy zrozumiał. Zerwał się i wypadł na korytarz, choć czuł, że już jej nie dogoni. Winda nie reagowała. Ruszył po schodach. Wybiegł na ulicę. 



         Z nocnego nieba tysiące gwiazd wpatrywało się w niego w ciszy. Ulica przygarnęła go pustką. Zrozumiał, że ona odeszła. Że zbyt długo pozwolił jej odchodzić, by móc ją jeszcze dogonić. Uniósł głowę ku górze. Tępym wzrokiem wpatrywał się w niebo. Wtem zobaczył spadającą gwiazdę. Jak tonący chwycił się nadziei prosząc, by jego ukochana wróciła. Nic się jednak nie wydarzyło. Głuchej ciszy nie przerwał żaden, choćby najmniejszy szmer. Śmiejąc się z własnej naiwności wrócił na klatkę schodową. Zamyślony nad stratą, przycisnął guzik przywołania windy. A ta jakby tylko na to czekała, posłusznie przybyła. Wchodząc do środka zobaczył swą ukochaną. Ciemność przyćmiona blaskiem radości zniknęła. Pojednani wtuleniem zapomnieli o złości i o… spadającej gwieździe. A czas cierpliwie płynął, sekunda po sekundzie.


Mikey McVee                    



czwartek, 8 stycznia 2015

UNIKNĄĆ SAMOTNOŚCI


         Dzień zaczął się jak każdy inny o tej porze roku. Dżdżysty deszcz padał nieustannie, a kolory zdawały się ograniczać do szarości. Siedział rozmyślając nad telefoniczną rozmową, którą kilka dni temu przeprowadził. Jego ciotka, której od lat nie widział, siedziała w areszcie śledczym, podejrzewana o morderstwo. Czemu rodzina pamięta o nim tylko wtedy, gdy czegoś jej potrzeba? Retoryczne pytanie. Zaśmiał się do siebie. Nie miał złudzeń. Od 7,5 roku pracował w policji. W sekcji dochodzeniowej jednego z miejskich komisariatów. Zbyt wiele wiedział o życiu. Rozboje, kradzieże, wyłudzenia, pobicia. Ludzie od tysięcy lat pozostają tacy sami, jedyne co się zmienia to ich ubrania. Marzył o sprawie, która wzniesie go na wyżyny umiejętności, albo chociaż pozwoli mu uwierzyć w ludzi.



Zamknął teczkę z napisem „Akta sprawy”. Nie wyglądało to dobrze. Ciotka opiekowała się starszą panią, która w zamian za opiekę zapisała jej swe mieszkanie. Pewnego dnia starsza pani została znaleziona martwa przez wnuczkę, a sekcja zwłok wykazała w jej organizmie duże ilości leków nasennych i obniżających ciśnienie, których działanie było przyczyną śmierci.
Pojechał do aresztu na ulicę Smutną. Nazwa doskonale pasowała do ulicy, która kończyła się murami więzienia. Ktoś niezwykle trafnie dobrał nazwę do miejsca. Ciotka
w granatowych drelichach wyglądała całkiem obco. Na ulicy by jej nie rozpoznał.
W rozmowie zarzekała się, że była w doskonałych relacjach ze starszą panią i nigdy nie wyrządziłaby je krzywdy. Mówiła, że kobieta utrzymywała luźny kontakt z córką Bożeną
i wnuczką Wiolettą, które raz w miesiącu, tuż po emeryturze, odwiedzały ją, zawsze otrzymując za to 200zł. Poza tym jedynym dniem nie wykazywały żadnego zainteresowania chorą krewną.
W komisariacie za kilka minut miała stawić się Bożena Nowacka, córka zamordowanej. Zdążył wejść do pokoju gdy dyżurny powiadomił go o przybyciu świadka. Starsza kobieta w moherowym berecie ziała nienawiścią do całego świata. Najbardziej do opiekunki swojej matki. Twierdziła, że ta nie mogąc się już doczekać w spadku mieszkania zabiła. Na pytanie skąd ta pewność oświadczyła, że mamusia powiedziała jej w sekrecie, że boi się gosposi, bo ta dziwnie się zachowuje.
– Panie policjancie na szafot ją. Na pewno jest winna!  - Zignorował tą zaczepkę i zapytał:
-  Kiedy widziała pani swoją matkę?
– A ze trzy tygodnie temu. – odrzekła bez zastanowienia.
Gdy podpisała protokół przesłuchania i wyszła, musiał otworzyć okno. Pokój wypełniał gorzki, gryzący, niezmiernie intensywny zapach perfum. Dopiero po kilkunastu minutach udało mu się zacząć swobodnie oddychać.
Starał się nigdy nie stawać po niczyjej stronie. Gdyby to zrobił, mogłoby to utrudnić,
a nawet uniemożliwić mu odnalezienie sprawcy, a na to pozwolić sobie nie mógł. Ważne było to, że miał klarowne spojrzenie na kwestie dobra i zła oraz prawa i bezprawia. Ta sprawa wymykała się spod kontroli. Miał udowodnić niewinność swojej ciotki, choć dalekiej to jednak krewnej. Zastanawiał się co powinien zrobić? Właściwie z 7 złotych pytań kryminalistyki tylko dwa ostatnie pozostawały bez odpowiedzi: Dlaczego i kto? Dlaczego ktoś zabił Laurę Pallas i kto to był? Ponieważ drzwi nie nosiły śladów włamania zabójca musiał być znany ofierze. W znacznej części takich spraw mordercą jest ktoś z rodziny lub bliski znajomy. Zatem do kręgu podejrzanych, poza ciotką wchodziła również córka denatki
i jej wnuczka. Jakie motywy miał sprawca? W grę mogła wchodzić zemsta lub pieniądze. Motyw miłosny ze względu na wiek denatki nie wchodził w rachubę. Wnuczka i córka mogły mieć żal do jego ciotki o to, że mieszkanie zostało zapisane na nią. Zabijając Laurę
i zrzucając winę za zbrodnię na opiekunkę, zyskiwały mieszkanie i pozbywały się konkurentki. Co zyskiwała ciotka Rozalia? Uwalniała się od starszej, trudnej w obyciu pani
i jednocześnie zyskiwała mieszkanie, warte małą fortunę. Niewiele wiedział o ciotce ale mówiło się o niej, że muchy nie skrzywdzi. Czy możliwe, żeby aż tak się zmieniła? No cóż jak mówią: „pieniądze czynią cuda”.
Kolejny świadek nie przychodził. Wioletta Nowacka, 19 letnia wnuczka denatki. Spóźniała się już 20 minut. Z reguły oznaczało to, że świadek już nie przyjdzie. Psuło to szyk jego działań. Postanowił pojechać do miejsca zamieszkania ofiary i rozpytać sąsiadów. Na miejscu miał szczęście bo trafił na dozorcę. Chodzącą skarbnicę wiedzy. Bo przecież nikt nie wie więcej niż gospodarz domu! Odznaka policyjna nakręciła go jak katarynkę.
- Panie ta opiekunka to dobra kobieta. Anielską cierpliwość miała do pani Laury. A ta była zrzędliwa i okropna. Nie raz słyszałem jak krzyczała nie przebierając w słowach. Od kiedy choroba przykuła ją do łóżka stała się jeszcze gorsza. Ja bym minuty z taką babą nie wytrzymał. A ta Rozalia nigdy nie dawała się z równowagi wyprowadzić i dbała o starszą panią jak nikt. Bo ta córka, pożal się panie Boże, to tylko po kasę z emerytury matki przychodziła. A wnuczka, wie pan, niedaleko pada jabłko od jabłoni… - mówiąc to machnął ręką.
- A czy w ostatnich dniach nikt nie odwiedzał Laury Pallas? – zapytał policjant
- Wieczorem dzień wcześniej była jakaś kobieta u niej. Ja tam nie wiem kto, bo nie widziałem.
- To skąd wie pan, że to była kobieta?
- Bo na korytarzu śmierdziało damskimi perfumami… - odpowiedział rozmówca
- Jak to śmierdziało perfumami?  – zdziwił się funkcjonariusz policji
- Panie, gryzły w nozdrza i  gorzkie takie były, że aż niedobrze się robiło. A mocne skubane! Gdybym wiedział, że to morderca to policję od razu bym wezwał! Może uratowałoby to staruszkę. Paskudny charakter miała, ale to przecież człowiek był.
Pozostali mieszkańcy nie mieli za wiele do powiedzenia poza kobietą mieszkającą piętro niżej. W nocy przed śmiercią pani Pallas słyszała kłótnię a potem trzaśnięcie drzwiami i płacz sąsiadki. Opowiadała, że między ofiarą a opiekunką często dochodziło do awantur. Ale końcem końców sumiennie wykonywała swoją pracę. Co dzień gotowała obiady, sprzątała i robiła zakupy. A kto był winien awantur nie wiedziała.



W komisariacie usiadł przy gorącej kawie i zaczął składać puzzle tej układanki
w całość. W pokoju jeszcze unosiła się ledwie wyczuwalna woń dusznych perfum. Wtedy olśniło go. Nocnym gościem ofiary była jej córka. A przecież powiedziała, że nie widziała matki od kilku tygodni. Zatem kłamała… Czemu to uczyniła? Zamierzał zadzwonić do prokuratora, żeby przedstawić mu najnowsze ustalenia, kiedy telefon odezwał się pierwszy. Podniósł słuchawkę i usłyszał w niej kobiecy głos. Z początku nie mógł nic zrozumieć. Rozmówczyni mówiła szybko i chaotycznie z ogromnym zdenerwowaniem. Gdy na chwilę zamilkła, wykorzystał sytuację i zadał kilka pytań. To Wioletta Nowacka. Martwiła się
o matkę, która postanowiła popełnić samobójstwo i miało to związek ze śmiercią Laury Pallas.
- Jak dobrze, że pan już przyjechał – przywitała go wnuczka ofiary, gdy dotarł na miejsce. – Moja mama zostawiła list pożegnalny w którym napisała, że jest winna śmierci swojej matki i musi ponieść karę. Pożegnała się ze mną. Zostawiła portfel z dokumentami, podała numery pin do karty bankomatowej. Na koniec napisała, że idzie pojednać się ze swoją mamusią. W przeddzień jej śmierci wróciła późno w nocy. Potem piła i nie zmrużyła oka. Przez ostatnie dni mówiła mi gdzie są różne dokumenty i co mam zrobić, gdyby jej zabrakło. Nie sądziłam, że chce zrobić sobie krzywdę. Myślałam, że to tylko smutek. Niech pan ją ratuje!
List, który był dowodem w sprawie i przyznaniem się do winy schował do foliowej koperty.
- czy pani Bożena ma przy sobie telefon, czy też go zostawiła w domu? – zapytał
- Chyba wzięła! -  odrzekła dziewczyna
- Proszę podać mi jej numer! – polecił
- Dzwoniłam, nie odbiera! – odpowiedziała, ale posłusznie podyktowała numer. Funkcjonariusz zadzwonił i podając hasło poprosił o ustalenie obecnego położenia abonenta
o podanym numerze. Współczesna technika w ciągu kilku chwil pozwala ustalić
z dokładnością do 20metrów miejsce, z którego loguje się abonent.
- Pani matka, a przynajmniej jej telefon jest w okolicach posesji nr 15 ulicy Wieczność. Czy znają panie tam kogoś? – zapytał, choć wiedział, że Laura Pallas mieszkała na tej ulicy. Nie czekając na odpowiedź ruszył w stronę drzwi. Wioletta Nowacka nie pytając o zgodę pobiegła za nim i wsiadła do samochodu. Nie miał czasu na kłótnie z dziewczyną. Poza tym mogła pomóc w rozmowie ze zdesperowaną matką. Powiadomił dyżurnego gdzie się udaje i że na miejscu może znajdować się Bożena Nowacka podejrzewana o zabójstwo
i że potrzebna może być karetka. Dobrze naoliwiona machina  ruszyła. Tryby czasu kręciły się w zawrotnym tempie. Syrena policyjne wyła torując nieoznakowanemu radiowozowi przejazd. 17 minut drogi zdawało się wiecznością. Na miejsce przyjechali niemal jednocześnie z pogotowiem.
Wbiegł po schodach na 2 piętro. W mieszkaniu ofiary byli już policjanci z patrolu. Dowiedział się od nich, że kobieta próbowała się powiesić, ale w porę ja powstrzymali. Siedziała zapłakana na fotelu.
- Czy chciałaby pani coś mi powiedzieć? - zapytał z wystudiowaną grzecznością.
Początkowo milczała, ale możliwość wyrzucenia z siebie tajemnicy, była jej bardzo potrzebna. Cichym głosem zaczęła prowadzić monolog:
- Zawsze byłyśmy z matką sobie dalekie. Z czasem to pogłębiało się tylko. Pogodziłam się z tym, ale nie mogłam znieść, że obcej osobie zapisała mieszkanie, zamiast własnej wnuczce. Późnym wieczorem, na dzień przed jej śmiercią pojechałam tam. Chciałam z nią porozmawiać. Jak zawsze tylko bardzo się pokłóciłyśmy. Nie potrafiłyśmy nigdy się porozumieć. Wyszłam bez pożegnania, trzaskając drzwiami. Wkrótce napisała mi na telefon wiadomość, że już nie chce dłużej żyć i połknęła jakieś leki. Najpierw pomyślałam, że dobrze, że już nie będę jej więcej musiała oglądać. Całą noc piłam, bo nie mogłam spać.
W gruncie rzeczy myślałam, że tylko chce wzbudzić we mnie litość. Rano nękana złym przeczuciem kazałam pojechać tam Wioletcie i ona znalazła ją martwą. Jej śmierć to moja wina. Pokłóciłam się z nią. Powinnam była od razu po otrzymaniu wiadomości do niej pojechać albo chociaż zadzwonić na pogotowie. Gdybym tak postąpiła nic by jej się nie stało. Chciałam, żeby jej opiekunka poniosła za to karę. Gdyby nie ona mieszkanie należałoby do mojej córki. Dlatego skłamałam gdy mnie pan przesłuchiwał.
- A czy wie pani, że matka postanowiła zmienić testament? – zapytał policjant. – Chciała przepisać mieszkanie na wnuczkę. W dniu kiedy zmarła umówiona była
z notariuszem. Niestety nie zdążyła się z nim spotkać.
Jest pani zatrzymana pod zarzutem nieudzielenia pomocy oraz składania fałszywych zeznań to są artykuły 162 i 233 Kodeksu Karnego. – mówiąc to założył kobiecie kajdanki.

Patrząc jak wychodzi pod eskortą umundurowanych policjantów, stał nieruchomo, myśląc, że ludzie przez całe życie pragną bliskości, by poczuć, że są dla kogoś ważni, lecz tylko nielicznym udaje się uniknąć samotności. 
Zamiast radości z wykrycia sprawcy, wypełniał go jedynie przejmujący smutek. 


                                                      2014-11-25, Mikey McVee

wtorek, 23 września 2014

Przez dziurę w lodzie


Nasze życie jest tym, co zeń uczynią nasze myśli.

                                            Marek Aureliusz 




Tafla lodu może stać się pomostem na drugi brzeg, ale może także odgrodzić nas od tego co nam bliskie i najdroższe. Na zawsze… Gdy przez nią patrzymy świat jest rozmazany i daleki. Tylko przez dziurę w lodzie, zobaczymy co tak naprawdę jest po drugiej stronie…

                                      


***      ***      ***

Strach zatracił słowa. Głos utknął w lodzie. Tysiączne szpilki wbijały się w ciało. Czas przestał przemijać mimo, że na ekranie wspomnień trwał film.

Nie wiedział kiedy zasnął i na jak długo. Gdy zmysły powróciły jego auto pędziło z zawrotną prędkością. W nagłym odruchu przycisnął manetkę hamulca, robiąc najgorszą możliwą rzecz w tej sytuacji. Pojazd utracił kontakt z oblodzoną nawierzchnią i wpadł w poślizg. Gnał z prędkością ponad 130km/h do przodu jednocześnie obracając się wokół własnej osi. Kierowca raz po raz widział przed sobą masywne betonowe przęsła, nieubłaganie zmierzające w jego stronę. Cisza zaskoczyła. Była zdumiewająca. Mózg oblekł nią myśli by ułatwić analizę sytuacji. Zderzenie zadawało się być nieuniknione. Mimo to strach odszedł. Nie dręczył w tych ostatnich sekundach przed katastrofą. Ustąpił miejsca smutkowi i niedowierzaniu, że tak banalnie wszystko się zakończy. W nieskazitelnej bieli otaczającego śniegu trwała projekcja przeszłych zdarzeń. Obrazy pojawiały i zmieniały jak w kalejdoskopie. Dziecko wędrujące przez atramentową noc w kierunku niewidzialnego morza, krzyczącego szumem fal, bezpiecznie chowające rączki w opiekuńczych dłoniach rodziców. Malucha ukrytego w puchowej pierzynie, proszącego swego pluszowego misia, by atomowa wojna nie wybuchła. Młodzieńca ufnego w swe ideały, pełnego wiary w spełnienie marzeń. Narodziny syna i radość z narodzin, wypełniającą aż po koniuszki palców. Jego pierwsze kroki i słowa. Spacery po wielobarwnym kobiercu jesiennych liści i szuranie wśród nich małych stóp. Ciekawość świata ukryta w tysiącu pytań. A potem zderzenie z rzeczywistością i strach przed stratą. Oraz dziecięcy głos: „ Nie martw się tatusiu, razem zawsze sobie poradzimy. Kocham cię tatusiu” i wyciągnięta maleńka dłoń…

Czas nadal oczekiwał na przeznaczenie. Betonowe słupy stały cierpliwie. Auto wirowało. Maleńka rączka trwała, wyciągnięta w geście pomocy… Uchwycił ją mocno niemal czując jej ciepło.
Nagle czas odzyskał swój pęd. Warkot silnika ogłuszył, a betonowe przęsła zajęły niemal cały widok przez przednią szybę. Nieuniknione zbliżało się w zatrważającym tempie. Zamknął oczy i wypowiedział głośno: „Zawsze z Tobą będę i nigdy nie przestanę Cię kochać” , trzymając w myślach dłoń ukochanego dziecka…

Łoskot uderzenia zatonął w śniegu, który pokrył auto prześcieradłem bieli. Przez dziurę w lodzie na przednią szybę padało nikłe, słoneczne światło. Obok, zaledwie kilka centymetrów od drzwi kierowcy, sterczał złowieszczo ogromny, szary betonowy słup. Samochód utkną w śniegowym puchu i lodzie bez szwanku. Kierowca nie czuł bólu. Oddychał. Z każdym haustem powietrza wracała świadomość. Rosło zdumienie i wdzięczność za to, że żyje. A w uszach brzmiał ukochany głos dziecka: „Razem zawsze damy sobie radę tatusiu!”


                    2014-09-21, Mikey McVee









wtorek, 21 maja 2013

Galimatias masek!


Od pewnego czasu czytuję Serwis ARMAGEDDON. Jako, że to co przeczytałem ostatnio, jest jakby wyjęte z mojej głowy pozwalam sobie przytoczyć te słowa: 

"Czynność jest świadomością czynności. Powtarzanie czynności jest umacnianiem świadomości. Na co dzień umacniasz w sobie różne rodzaje świadomości – bycia czyimś partnerem, pracownikiem, albo szefem firmy, dobrym dzieckiem, odpowiedzialnym rodzicem i wiele, wiele innych potrzebnych do grania przemijających ról w teatrze świata, w politycznie określonej sztuce bezczelnie nazywanej życiem. Od czasu do czasu każdy odczuwa, że coś w tym galimatiasie masek jest nie tak, że czegoś w tym przepychu udawania brakuje. I tą brakującą wartością jest coś, co możesz określić jako podstawowy stan swojej świadomości.

Większość spraw składających się na każdy Twój dzień jest udawana, któż jednak udaje? Większość Twoich interakcji społecznych to granie ról, któż jednak gra? Kto się nagina i modyfikuje swoje zachowanie w zależności od otoczenia? Kto godzi się na oszustwo życia społecznego w cichej nadziei, że jednak gdzieś w głębi pozostaje sobą? Kto jest zmuszony przeżywać ten wysysający energię magiel stworzony niejako dla powszechnego dobra? Kto potrafi się zmienić z chwili na chwilę?

Podstawowy stan świadomości wynika bezpośrednio z Ducha i jest indywidualny. Na nim też opiera się mechanizm indukcji świadomości rytualnej, dlatego nie ma definicji rytuału. System oparty na polityce zawsze będzie się bać podstawowego stanu świadomości, bo Ci którzy udają odpowiedzialnych za Twój los są zainteresowani masowymi standardami i wtłaczaniem żywych istot w martwe ramy, a nie wolnością wewnętrzną jednostki. Polityka pojawia się tam, gdzie struktura administracyjna, co oznacza że religia spełnia swą rolę wyłącznie wtedy gdy nie jest zorganizowana, sformalizowana, czy zarządzana centralnie. Bycie "dobrym wyznawcą" nie jest indywidualnym stanem świadomości, nie może więc pretendować do miana stanu podstawowego. Świadomość standaryzowana jest wyznacznikiem komuny a nie wspólnoty. 

Czynność jest świadomością czynności. Powtarzanie czynności jest umacnianiem świadomości. Celowe powtarzanie czynności nazywamy praktyką. Tak naprawdę jest to bardzo proste, tak jak proste są słowa z których składamy te konstrukcje, a na dodatek praktykować możesz cokolwiek. Jeśli kiedyś wpadniesz na pomysł co możesz praktykować by powrócić do siebie, zrozumiesz, że Twój podstawowy stan świadomości jest czymś nie z tego świata. Świadomość Twoja nie jest z tego świata. Pokłady Twoje nie są z tego świata. "

A Wy co na ten temat sądzicie?

Pozdrawiam serdecznie - Mikey

czwartek, 13 grudnia 2012

Walking in my shoes



„Teraz nie szukam rozgrzeszenia
Przebaczenia rzeczy, które robię
Ale zanim dojdziesz do jakichś wniosków
Spróbuj postawić się na moim miejscu…”

Depeche Mode - Walking in my shoes

Posłuchaj: Depeche Mode - Walking in my shoes

Poznaj tekst piosenki: Depeche Mode - Walking in my shoes





        Jakże łatwo ferować wyroki, oceniać i z dezaprobatą kręcić głową. To taka „nasza” polska przypadłość. Jedna z wielu. Tych złych niestety.
         Dlatego tak trudno być sobą… Nie każdego stać na przeciwstawienie się trendom, opiniom i prądowi spraw.

         Kiedyś, tysiące lat świetlnych temu, na lekcji niesławnego PDŻ zadano pytanie:
- „Kim chcesz być?” 
– Chcę być sobą! – odpowiedziałem bez wahania.
Salwy śmiechu wybuchły dookoła. Moja nauczycielka z kpiną kazała mi usiąść. Przez wiele dni jeszcze naśmiewano się z mojej odpowiedzi. A ja ubolewałem nad płytkością prześmiewców i nauczycielki.
I taka jest nasza rzeczywistość. System niszczy indywidualność. To przestępstwo być innym. Działaj pod linijkę, nie wychodź przed szereg…

I ja stchórzyłem. Porzuciłem marzenia, wróciłem do szeregu i stałem się kolejnym smutnym człowiekiem w tłumie szaraków… Postanowiłem żyć w garniturze uszytym na miarę żądań innych…
Póki masz siłę i marzenia nie rezygnuj z siebie. Wędruj swoją drogą i dąż do własnego celu. Nie pozwól zbić się z tropu. Nie popełniaj moich błędów…