czwartek, 13 grudnia 2012

Walking in my shoes



„Teraz nie szukam rozgrzeszenia
Przebaczenia rzeczy, które robię
Ale zanim dojdziesz do jakichś wniosków
Spróbuj postawić się na moim miejscu…”

Depeche Mode - Walking in my shoes

Posłuchaj: Depeche Mode - Walking in my shoes

Poznaj tekst piosenki: Depeche Mode - Walking in my shoes





        Jakże łatwo ferować wyroki, oceniać i z dezaprobatą kręcić głową. To taka „nasza” polska przypadłość. Jedna z wielu. Tych złych niestety.
         Dlatego tak trudno być sobą… Nie każdego stać na przeciwstawienie się trendom, opiniom i prądowi spraw.

         Kiedyś, tysiące lat świetlnych temu, na lekcji niesławnego PDŻ zadano pytanie:
- „Kim chcesz być?” 
– Chcę być sobą! – odpowiedziałem bez wahania.
Salwy śmiechu wybuchły dookoła. Moja nauczycielka z kpiną kazała mi usiąść. Przez wiele dni jeszcze naśmiewano się z mojej odpowiedzi. A ja ubolewałem nad płytkością prześmiewców i nauczycielki.
I taka jest nasza rzeczywistość. System niszczy indywidualność. To przestępstwo być innym. Działaj pod linijkę, nie wychodź przed szereg…

I ja stchórzyłem. Porzuciłem marzenia, wróciłem do szeregu i stałem się kolejnym smutnym człowiekiem w tłumie szaraków… Postanowiłem żyć w garniturze uszytym na miarę żądań innych…
Póki masz siłę i marzenia nie rezygnuj z siebie. Wędruj swoją drogą i dąż do własnego celu. Nie pozwól zbić się z tropu. Nie popełniaj moich błędów…

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Coś w co można wierzyć...


Wpatrując się w ciemność nad moją głową analizowałem świat, który mnie otacza i sytuacje w jakich się znalazłem. Właściwie gdy sen zaczął zachłannie pochłaniać cząstkę po cząstce mojego jestestwa, zrozumiałem jedną rzecz, a następnie jak piorun uderzyło mnie zrozumienie kolejnej rzeczy. W związku z tym mam dla Was dwie informacje. Dobrą i złą. Żeby nie pozostawiać niesmaku tą złą rzucę na pierwszy ogień. Otóż jak już wszyscy wiemy, choć nie każdy świadomie się do tego przyznaje:

SPRAWIEDLIWOŚĆ NIE ISTNIEJE!!!

            Już słyszę ten pusty śmiech, który rodzi się w gardłach wielu z Was. „Też odkrycie!” – pomyślicie. I macie rację. Nic nowego. Ale druga myśl zaskoczyła nawet mnie. Aż dziw bierze, że wcześniej nie odnalazłem jej w swojej głowie. Ale już dłużej nie będę torturował Was oczekiwaniem…

NIESPRAWIEDLIWOŚĆ również NIE ISTNIEJE!!!

            Czyż to nie ułatwia nam teraz życia? Już nikt wobec nas nie będzie niesprawiedliwy,  gdyż sprawiedliwości nie ma!

A teraz pozostawiam Wam  „Carte blanche”, byście wszystko mogli naszkicować od nowa. Powodzenia!!!




Jeżeli chcesz posłuchać kliknij w tytuł poniżej!

Wszyscy wokół spieszą się
Usiłując dotrzymać kroku
Jakiejś cząstce myśli
Bez przerwy
A ktoś rozgląda się wokół
Usiłując odnaleźć
Coś, w co można uwierzyć
W co można uwierzyć
Wszystko, co obiecywano
To same kłamstwa…

Cóż, to jest coś.
Och, coś, w co można uwierzyć!
Wiesz, że to coś…

W każdej najmniejszej chwili
Masz szansę, by wygrać
Gdy odwrócą się karty
Lecz może być trudno
Mogłaby nas oszołomić ta karuzela
Jednak staram się odnaleźć
Coś, w co można uwierzyć
W co można uwierzyć
Wszystko, co obiecywano
Wiesz, że zawsze kłamano…

Cóż, to jest coś
Och, coś, w co można uwierzyć
Wiesz, że to coś

Byłam pełna chęci i silna całą sobą
W czasie zamieci
W morzu złamanych serc
Gdzie idzie się na kompromis
Nie ulegnę obietnicom
Dopóki nie odnajdę czegoś, w co można uwierzyć
W co można uwierzyć

Cóż, to jest coś
Och, coś, w co można uwierzyć
Wiesz, że to coś...


Clannad & Bruce Hornsby,
 1987 Los Angeles



sobota, 17 listopada 2012

Jesienna rozmowa



Przyodziałem tradycyjny strój w najmodniejszym odcieniu zieleni jaki nosiło się o tej porze roku. Wygrzewanie na słońcu było moim ulubionym zajęciem. Sprawiało mi przyjemność kiedy promienie słoneczne czule mnie okalały, tworząc wokół aureolę. Czułem się wtedy jak król. Właściwie do szczęścia nie potrzebowałem nic więcej. No może poza delikatnym wiatrem i kilkoma kroplami rosy, które przynosiły rankiem przyjemne orzeźwienie. Mój sąsiad także korzystał z ciepłej jesiennej aury. Jak zwykle kurczowo trzymał się swojej gałęzi. Tak jakby bał się, że ktoś mu ją odbierze. A przecież któż chciałby zrobić coś tak niemądrego. Po co komu jego konar? Przecież każdy miał swój! „Dziwak z niego” – pomyślałem. Jeszcze bardziej zaskoczył mnie ubiór sąsiada. Można przecież zrozumieć, że to już jesień i ubranie zdążyło się znosić, ale żeby zakładać na siebie coś tak pstrokatego? Co to, to nie! Wyglądał jak paleta malarza! Żółcie, czerwienie, brązy. Brakowało tylko niebieskości i fioletów. Szalony ten sąsiad… Z zamyślenia wytrącił mnie jego głos:
-  A dzień dobry panu! – zakrzyknął wesoło.
- Dzień dobry – odburknąłem, trochę poirytowany jego nieuzasadnioną radością. – Co pana tak uradowało od rana? - zapytałem.
- Jak to? – odpowiedział pytaniem na pytanie. – To pana nie cieszy słońce i kolory wokół?!?
Zaskoczył mnie taką odpowiedzią, tym bardziej, że chciałem pytaniem zmazać uśmiech z jego twarzy. – Słońce, a i owszem sąsiedzie, ale kolory???  Wszyscy wiedzą, że jedynym słusznym kolorem jest kolor zielony! – rzuciłem z oburzeniem w jego stronę.




- Widzę, że pan, drogi sąsiedzie, nie słuchał opowieści Sowy. Zieleń to nie jedyny kolor. Nawet pan, przyjacielu, będzie musiał to przyznać i odziać się na kolorowo! Wszystkich nas to czeka. I muszę powiedzieć panu coś w tajemnicy. - Mówiąc to zbliżył się nieznacznie i zniżył głos: A gdy już to się stanie, porwie nas wiatr i zaniesie w nieznane miejsca, a potem biały puch schowa nas przed zimnem, byśmy spokojnie mogli spać. A gdy tylko się obudzimy znów wszystko będzie otaczać się zielenią. Najpierw delikatną i nieśmiałą, a potem silną i wszechpotężną!
Słuchałem z niedowierzaniem rzeczy, które wygadywał. Pomieszało mu się w głowie na stare lata. Jak  można takie bzdury mówić? Zdenerwowałem się okrutnie i nie odezwałem do niego już słowem tego dnia. Ale jemu to jakby nie robiło różnicy. Uśmiech  nie znikał z jego ust.
            Pod wieczór zaczęło dziać się ze mną coś dziwnego. Opuściły mnie siły i coraz trudniej było mi utrzymać się na moim miejscu. Nawet popołudniowy deszczyk nie sprawił mi przyjemności. Do tego moje odbicia w jego kroplach były jakieś kolorowe, jak tęcza, a przecież jeszcze rano miałem zielone ubranie. Pomyślałem, że te kolory to tylko złudzenie, śmiejąc się w myślach z siebie. Opowieść sąsiada nieźle namieszała mi w głowie.
Zmrok nadszedł szybciej niż zwykle, a noc była straszliwie chłodna, jak nigdy dotąd. Gdy nad ranem opadł ze mnie woal snu, ze zdziwieniem zauważyłem, że nie ma mojego sąsiada dziwaka. Zaniepokoiło mnie to, bo taka sytuacja nie zdarzyła się przedtem nigdy. Ale pomyślałem, że pewnie gdzieś się schował, żeby mnie bardziej przestraszyć swoją historią. Dziwak z niego, doprawdy…
            Jakby tego było mało delikatny wietrzyk zmienił się w mocny wiatr.  Nawet ptaki, które nie wiedzieć czemu całymi stadami przelatywały nade mną, miały kłopot z utrzymaniem kierunku lotu. Rozmarzyłem się przez chwilę, że jestem jednym z nich. Ledwo zdążyłem o tym pomyśleć mocny podmuch porwał mnie. Mój dom, zaczął się oddalać, a ja nie mogłem nic zrobić… Opadałem i   opadałem, aż znalazłem się w obcym miejscu. Ale nie byłem sam. Jak okiem sięgnąć wszędzie widziałem  mnóstwo szaleńców podobnych do mojego sąsiada. Wszyscy w kolorowych strojach, bez krzty zieleni… Jakby tego było mało z nieba zaczęły spadać gwiazdy. Małe i zimne. A gdy chciałem jakąś złapać zmieniały się w wodę. Spadało ich coraz więcej, aż przykryły mnie niczym puchowa pierzyna i przestałem cokolwiek widzieć… Opanowała mnie senność. Ostatnią myślą jaka przyszła mi do głowy nim zasnąłem, było stwierdzenie: „Mój sąsiad, Brzozowy Liść, nie był szaleńcem…”

Łódź, 2012-11-17
Mikey McVee









wtorek, 9 października 2012

Siódme niebo...



          Pragnę przeprosić wszystkich tych, których zawiodłem długim milczeniem oraz pozdrowić tych, których zawiodłem przerywając je. Nie zrezygnowałem! Nie poddałem się!! Nie zapomniałem!!! 


Bez reszty pochłonął mnie inny projekt, którego realizacja mam nadzieję przyniesie pokładana w nim przeze mnie nadzieje.

sobota, 22 września 2012

Wtulam się w Twój zapach...


Czas przemówić. Odnaleźć słowa i mówić.
W końcu żyje się po to by powiedzieć.
I choć ktoś o ciasnym rozumie ostatnio powiedział mi, że:
 „gówno z tego bloga”,
to przecież nie wszyscy, wszystko robią tylko dla pieniędzy…

Ale nie o tym chciałem dziś napisać...
Więc pozostawiam złe myśli za sobą.
********************************************



W poszukiwaniu ciepła
wtulam się w Twój zapach.
Kołysany pragnieniem,
by mieć Cię przy sobie,
zapadam w inny wymiar.
Tęskniąc wymawiam Twoje imię.
I kocham przekraczając wszelkie granice…

Mikey McVee, 
Łódź, 2012-09-17

czwartek, 30 sierpnia 2012

Coś i Gwiazdka


       Wszyscy żyjemy w swoich światach. Zamykamy się w osobistych, pustelniczych wieżach w ślepej wierze, że w ten sposób uchronimy się od wszelkiego zła i bólu. Ale to nie skutkuje. Do tego doskwiera nam samotność i tęsknota za czymś nieokreślonym. Każdego dnia budzimy się i zasypiamy czując coś, czego nawet nazwać nie potrafimy. I wędrujemy brzegiem czasu, bez prawa powrotu, nie wiedząc dokąd i kiedy skończy się nasza droga.
            Aż pewnego razu zdajemy sobie sprawę, że dalej tak nie wytrwamy. W panice staramy się wyjść z naszych wież, ale nie zawsze udaje się nam odnaleźć drzwi. Niektórzy pozostają w swoich samotniach już na zawsze. Nielicznym udaje się je opuścić i odnaleźć sobie podobnych. Niejednokrotnie zgubionych we mgle przeszłości przez młodzieńczą niewiedzę i brak wiary w siebie…


Bajka  o Gwiazdce.
Gdzieś na peryferiach Świata, u kresu Ciemności, żyłą maleńka Gwiazdka. Była tak mała w stosunku do otaczającej ją ciemności, że nie wierzyła, iż jej światło może ktoś dostrzec.
Na planecie na którą nikt jeszcze nie dotarł, pod ziemią, której nikt jeszcze nie dotknął, istniało Coś. Było to małe Coś, ale miało ogromne serduszko. Samotność bardzo je smuciła. Pogrążone w czarnej rozpaczy poszło spać z myślą, by już nigdy się nie obudzić. Wiedzieć trzeba, że jeżeli jakieś Coś nie chciało się budzić, to w swojej maleńkiej norce mogło spać wiecznie. Kiedy tylko zamknęło oczka, przyśniło mu się, że odwiedziła go cudowna Gwiazdka i naprawdę nie chciało już się budzić…
Daleko w górze maleńka Gwiazdka nie chciała dłużej żyć, bo nikt nie podziwiał jej blasku. Bez chwili zastanowienia zeskoczyła ze swego gniazdka, w którym tak długo żyła nikomu niepotrzebna.
W norce zagrzmiało i nagle zapanowało niezwykłe światło. Coś otworzyło oczka i zobaczyło Gwiazdkę. Pomyślało, że to cudowny sen i jeszcze mocniej postanowiło, że nigdy się nie obudzi. Gwiazdka coraz jaśniej płonęła z radości, że ktoś podziwia jej delikatne promyki.
I żyli zawsze i szczęśliwie. Gwiazdka myśląc, że nie żyje, a Coś, że to tylko cudowny sen…
 Mikey McVee
Łódź, 1992-01-18


niedziela, 19 sierpnia 2012

W zasięgu wzroku i dotyku...


          Oddaję dziś w Wasze ręce tekst piosenki Chrisa De Burgha - Sight And Touch. To jedna z jego piosenek, które wpadają w ucho i pozostawiają pytanie: O czym śpiewa jeden z największych romantyków ostatnich dekad. Tekst jest tylko jedną z warstw przekazu jak muzyka i obraz. Ale jak sądzicie? Co tak naprawdę chciał nam przekazać autor tego tekstu?



Moja dziewczyna budzi się w swoim łóżku nocą,
Ubrana w srebro i biel,
Mówi iż miała najdziwniejszy sen,
O innym czasie i miejscu;
A teraz opowiada o miejscu dalekim,
Kobieta i mężczyzna wtuleni w siebie,
Czy oni nie wiedzą, że to wbrew prawu?,
Cóż to musi być przed wojną,
To było na długo przed nią
Prawdziwa miłość i oddanie - w zasięgu wzroku i dotyku,
Prawdziwa miłość i emocje - ze wzrokiem i dotykiem,
Prawdziwa miłość i oddanie, zanim nastał dzisiejszy świat;
Ona słyszy głosy,
Rozmowa z innego świata zaginionego w czasie,
Zanim zabrał te słowa,
Który opowiedział nam, jak my kiedyś,
Naszą historię, słowa
Prawdziwa miłość i oddanie - w zasięgu wzroku i dotyku,
Prawdziwa miłość i emocje - ze wzrokiem i dotykiem,
Prawdziwa miłość i oddanie, zanim nastał dzisiejszy świat;
A teraz żyjemy we dwoje za czworo
Nigdy nie wychodząc na zewnątrz przez drzwi,
Obserwują nas na odległość,
A my siedzimy i czekamy aż do nocy,
A w nocy, mamy
Słodką miłość i oddanie - w zasięgu wzroku i dotyku,
Prawdziwą miłość i emocje - ze wzrokiem i dotykiem,
Słodką miłość i oddanie, w dzisiejszym świecie;
Nigdy nie będziemy samotni - ze wzrokiem i dotykiem,
Nigdy nie będziemy samotni - ze wzrokiem i dotykiem,
Nigdy nie będziemy samotni w takim dzisiejszym świecie ...

(tłumaczenie własne)



poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Tu i teraz


„…Nawet jeżeli głos wewnętrzny mówi coś, co wyraźnie się wiąże z bieżącą  sytuacją, interpretuje ją w kategoriach przeszłości. Dzieje się tak dlatego, że głosem tym przemawia ten aspekt twojego umysłu, który jest owocem gruntownej tresury, ukształtowany przez całą twoją przeszłość i przez zbiorową, odziedziczoną po przodkach umysłowość kulturową. Widzisz zatem i osądzasz teraźniejszość przez pryzmat czegoś, co już przeminęło, uzyskujesz więc całkowicie wypaczony obraz…”

Eckhart Tolle - Potęga teraźniejszości





czwartek, 9 sierpnia 2012

Pracy poszukuję!

Poszukuję pracy. Wysyłam megabajty danych CV. Pytam wszędzie gdzie jestem i co? I nic. A gdy coś znajdę to okazuje się, że właściwie to zamiast zarobić na życie to jeszcze muszę dopłacić, albo nabić kogoś w butelkę. Czy naprawdę nie ma już w tym kraju możliwości by uczciwą pracą zarobić na uczciwe życie?
Ustawa mówi o tym, że mężczyźni muszą pracować do 65 roku życia. Ja mam dopiero 40 ale na ogół słyszę: „Tworzymy młody zespół. Sorry, pan jest za stary” To za co mam żyć przez kolejne 25 lat? 




"Pewien żebrak od ponad trzydziestu lat siedział przy drodze. Aż tu któregoś dnia nadszedł jakiś nieznajomy. "Ma pan trochę drobnych"?- spytał żebrak, machinalnie wyciągając rękę, w której trzymał starą czapkę. "Nie mam niczego, co mógłbym Ci dać"- odparł przechodzień, a po chwili spytał: "Ale na czym Ty właściwie siedzisz". "Och, to tylko stara skrzynka " - odpowiedział żebrak. "Siedzę na niej odkąd tylko pamiętam". "A zajrzałeś kiedyś do środka?" - zapytał nieznajomy. "NIE" - odpowiedział żebrak. " Po co miałbym tam zaglądać ? Tam nic nie ma ". "Może jednak zajrzyj" - powiedział przechodzień. Żebrak zdołał podważyć wieko. Ze zdumieniem, niedowierzaniem i uniesieniem stwierdził, że skrzynka jest pełna złota."        
                                                                                            
Cytat z książki "Potęga teraźniejszości"  Eckharta Tolle


Jesteśmy takimi żebrakami,
musimy odnaleźć skarb,
nie w skrzyni - gdzieś poza nami,
a w sobie - w nas,
istniejący w zamyśle przed czasem,
urzeczywistniający się w czasie tu i teraz.




niedziela, 5 sierpnia 2012

Podnosząc się


        Z reguły życie potrafi nas zaskoczyć. Poprowadzić wydarzenie według innych założeń niż nasze. Zamieszać w naszych myślach i wytrącić z rąk wszelkie argumenty, które jakkolwiek wydawałyby się mocne, tracą swoją moc i znaczenie. Ludzie, których uważamy za przyjaciół bywają całkiem obcy a inni, dalecy i obcy wyciągają dłoń. Bywa też, że pozostajemy całkiem sami w obliczu zdarzeń, które nas przerastają. Niezmiennie „panta rhei”! I choć może wydaje się to paradoksem to tak właśnie jest. Niezmiennie wszystko się zmienia…


A deszcz padał. Wielkie krople spadały z niebios. Chmury szczelnie opatuliły słońce. Leżał w błocie, zbierając siły by wstać. Potłuczony i poobijany nie czuł bólu. Nie miał tylko siły wstać. Jeszcze. Deszcz obmywał jego twarz. Spłukiwał kurz. Orzeźwiał zdrętwiałe myśli. Najpierw wsparł się na łokciach. Ostre ukłucie w boku wstrzymało mu oddech. Nie na długo. Walcząc sam ze sobą zaczerpnął mały łyk powietrza. Potem następny i kolejny. Ból zrezygnowany przytłumił się i przestał utrudniać oddychanie. Podjął kolejny wysiłek i usiadł. Tym razem zakołowało mu się w głowie. Świat przez chwilę udawał, że jest wesoło, ale nie dał się oszukać pozorom. I tak nigdy nie lubił karuzeli. Uklęknął. Ku jemu zdziwieniu nic mu nie przeszkodziło w wykonaniu tej czynności. Stanął na nogi, ale zatoczył się. Jak pijany. A przecież nie znał nawet tego smaku. Nigdy nie miał w ustach kropli alkoholu. Nienawidził tracić nad sobą kontroli. Zawsze i wszędzie chciał wszystko kontrolować. Być panem sytuacji. Mieć wpływ na to co się dzieje. Szkoda, że jego życzenie tak rzadko się spełniało. Tysiące myśli kołatało mu się w głowie. Przenikały się i plątały sprawiając, że sam nie wiedział o czym myśli. Był zdruzgotany tym co się wydarzyło. Nigdy nie uwierzyłby w taki obrót sprawy, gdyby nie znalazł się w jej centralnym punkcie. Szaleństwo. A jednak się stało. Szedł ulicą jak w transie. Zataczał się bo nie mógł utrzymać kierunku. Dopiero teraz poczuł pulsowanie w skroniach i smak przełykanej krwi.
Przetrwa. Jutro rany się zagoją. Będzie silniejszy i mniej łatwowierny. Już nie pozwoli tak łatwo się zaskoczyć.
A deszcz padał. Wielkie krople nadal spadały z niebios. Lecz mimo pozorów coś jednak się zmieniło…

Mikey McVee
Łódź, 2012-08-05



środa, 1 sierpnia 2012

Show me the Love




Dziś gorszy mam dzień… Przeszłość, teraźniejszość…
Wspomnienia zawsze przychodzą w nieodpowiedniej chwili…


  ***

Zwątpienie jak stado wron
Wydziobuje obraz małej buzi
Szczęśliwej w swej nieświadomości
Lecz czułej na każdy gest
Upadły ton Nastrojów
Głos schowany za prawdziwymi uczuciami

Krótkie chwile ciepła
Maleńkich łapek
Tupot maleńkich bucików o parkiet
W dziecinnej wierze, że
Wszystko jest dobrze
Dobra mina do złej gry
W bezsilności chwili

A potem zimno
Ziąb obcych miejsc
Które miały być domem
Upadłe pragnienia
Umierające przy drodze
Znające gasnący rytm kroków
Na pamięć…

Brzeszcze, 2007
Mikey McVee



niedziela, 29 lipca 2012

In blue...




Czasem smutek chowa się za uśmiechem lub żartem,
ale w głębi duszy nawet wtedy  nie jest radosny...

Mikey McVee
Łódź, 2012-07-29





poniedziałek, 23 lipca 2012

Ukryty w półmroku i dymie


Nie palił. Mimo to nabrał w płuca ogromny haust powietrza. Potrzebował tego dymu. Potrzebował czegokolwiek, co sprawi, że uwierzy w możliwość zmiany stanu rzeczy. Usiadł przy stoliku w najciemniejszym kącie baru. Chciał się upić. Jak nigdy dotąd. Zapomnieć o wszystkim. Wymazać z głowy wszystko i obudzić się wolny od trosk. Jak niemowlę.
Z kieszeni wysłużonych spodni wyciągnął wszystko co mu pozostało – mnóstwo miedzianych monet. Było ich tak wiele, że mógł użyć ich zamiast kastaniety. Potem nieśmiało,  jak człowiek sprawdzający liczby, które padły na loterii, otworzył kartę drinków. Nawet na kieliszek wódki nie było go stać. Zaśmiał się w myślach. On abstynent przyszedł do baru się upić, bez pieniędzy. Jak stary pijaczyna.
Zamierzał wstać i wyjść. Ale jeszcze chwilę chciał pozostać ukryty w półmroku i dymie.  Muzyka nie zagłuszała myśli. Towarzyszyła im prowadząc swoją drogą, w niewiadomym kierunku. Wtem podeszła do niego uśmiechnięta kelnerka i postawiła przed nim szklaneczkę z brązowym płynem. Zapachniało rumem.
- To pomyłka – wykrztusił zakłopotany – nic nie zamawiałem…


- Ależ to dla pana – upierała się kelnerka.
- Zapomniałem portfela… - oponował zmieszany.
- Proszę się nie martwić. To darmowy poczęstunek dla naszego 1000 klienta. Może pan wypić całą beczułkę! – rzuciła, pozostawiając go osłupiałego nad aromatyczną szklaneczką.
Sączył łyk za łykiem. Delektował się smakiem, nie zważając na palący ból w gardle. Wspomnienia jak film przelatywały przez jego myśli. Dzieciństwo. Kojący głos matki. Bezpieczna dłoń ojca. Wiara w ich słowa o uczciwości i sprawiedliwości. O zwycięstwie dobra nad złem. O Dobrych Duchach i Aniołach. Jakże chciał wrócić się do tego czasu. Znów mieć w sobie tyle siły i niezachwianą wiarę w zwycięstwo i spełnienie marzeń. Zakołowało mu się w głowie. Szybko. Za szybko – pomyślał. Ale czyż nie tego właśnie chciał? Nim zdążył zobaczyć dno swojej szklaneczki, uśmiechnięta kelnerka przynosiła kolejną. Cóż za przedziwny traf, pomyślał? W nieszczęściu miał odrobinę szczęścia. Podarowano mu ulubiony rum. Muzyka zmieniła rytm i zaczęła snuć się powoli – jak dym. Wypełniła puste miejsca przy stoliku. Chciałby móc odnaleźć siebie sprzed lat. Ostrzec młodzieńca, którym był, przed błędami, które popełnił. Podróże w czasie. Zawsze o tym marzył… Teraz dzięki temu zmieniłby swoje życie. Na lepsze…
Z zamyślenia wyrwał go głos starszego, ekstrawaganckiego choć eleganckiego i dobrze ubranego mężczyzny.
- Czy pozwoli pan, że się przysiądę?
-Tak oczywiście. -  odrzekł zdumiony, że mimo tylu wolnych miejsc, ktoś postanowił się dosiąść właśnie do niego.
- Cieszę się, że cię odnalazłem -  powiedział nieznajomy. Wiem o czym myślisz. Wspominasz dzieciństwo. Sądzisz, że przegrałeś. Doszedłeś do wniosku, że wszystko spieprzyłeś i nie chce ci się żyć…
Patrzył na nieznajomego z otwartymi ustami, a jego oczy rosły, podwajając niemal swoją wielkość. Jakby wszedł mu do głowy i czytał myśli linijka za linijką… Nim zdążył wykrztusić jakieś słowo, jego towarzysz kontynuował monolog:
- Musisz jedną rzecz jednak wiedzieć. Istotnie wiele straciłeś podejmując szereg złych decyzji. Pozwoliłeś swojej Prawdziwej Miłości wziąć ślub z innym mężczyzną, bo nie wierzyłeś, że możesz dać jej szczęśliwe życie i unieszczęśliwiłeś siebie, ją i wasze dzieci. Nie potrafiłeś stworzyć domu i szczęśliwej rodziny dla swoich synów i nigdy sobie tego nie wybaczysz. Zaufałeś osobom, które nie zasługiwały na twoje zaufanie i zawiodły cię, wykręcając jak gąbkę, raniąc i pozostawiając na rozstajach. Ratowałeś innych poświęcając własne zdrowie. W podzięce twoi szefowie wyrzucili cię jak zepsutą zabawkę. Ale żyłeś w zgodzie ze swoim sumieniem. Starałeś się być dobrym człowiekiem i choć dla nikogo to nie miało znaczenia, byłeś wierny swoim ideałom. To nic, że masz w kieszeni tylko kilka miedziaków. Twój czas się odmieni, a wszystko co podarowałeś Wszechświatowi  wróci do Ciebie wielokrotnie piękniejsze. Jedyne co musisz uczynić to wziąć się w garść. Zacząć żyć jakby wczoraj było tylko obejrzanym filmem. Naprawisz większość swoich błędów i będziesz szczęśliwym człowiekiem. A tym szczęściem obdarujesz swoich bliskich. Dużo pracy przed Tobą ale wartej twojego trudu.. Dopij nasz ulubiony rum i bierz się za życie. Już czas.
-  Skąd tyle o mnie wiesz? – wykrztusił ze ściśniętym gardłem. Gość był ubrany tak jak on zawsze chciał się ubierać… Pomyślał, że chyba za dużo wypił a to wszystko jest tylko przewidzeniem.
Tajemniczy mężczyzna uśmiechnął się zza swojej szpakowatej brody. Jak przyjaciel poklepał go po ramieniu i podarował dziwną , siedmiokątną monetę. To dla ciebie. Gdybyś kiedyś zwątpił w to co powiedziałem weź do ręki tą monetę. Wstał. Długie kręcone szpakowate włosy nakrył kapeluszem. Poły prochowca, przypominającego kowbojski płaszcz z początku XXw. zafalowały gdy odchodził. W sposobie jego poruszania była niezachwiana pewność, która potwierdzała, że będzie dokładnie tak jak powiedział.

***
- Proszę pana! Proszę pana!!!  - Usłyszał kobiecy głos. Uniósł głowę. Przez chwilę nie wiedział co się dzieje. Nagle pamięć, jak błyskawica wróciła. Zasnął w barze. Rum go uśpił, ale nie zabrał jego smutków.  I miał dziwaczny sen. Rozmawiał z mężczyzną w kowbojskim kapeluszu i płaszczu. I ten zapewnił go, że jego przyszłość będzie dobra. Cudowny sen.
- Przepraszam! -  wymamrotał, odruchowo wyciągając z kieszeni monetę by zapłacić.
- Wszystko jest uregulowane – rzekła kelnerka. - Czas by poszedł pan już do domu – powiedziała łagodnie, odchodząc w półmrok.
Wstał od stolika i ruszył ku wyjściu. W dłoni trzymał połyskującą złotem monetę. Gdyby jej się przyjrzał zdumiałby go jej kształt siedmiokąta i rok wybicia przez mennicę. Rok 2037…

Mikey McVee
Łódź, 2012-07-23

piątek, 20 lipca 2012

I wtedy pianino zamilkło...


Czas biegnie nieubłaganie. 
I mówią, że wszystko się zmienia. 
Mimo to pewne rzeczy pozostają niezmienne…


***
Zrozumiałem dzisiaj coś
Zachodziło wtedy słońce
Szumiało morze
I zabrakło mi słów
Znów smutek wtulił się we mnie
Że przez chwilę nie bolał
Na mgnienie oka poczułem,
Że jeszcze istnieję
Że jeszcze coś się wydarzy
Że czas jeszcze się spełni
I wtedy pianino zamilkło
A cisza jak żyletka
Odcięła mnie ode mnie…
Jedyne co mogłem to
Pozostać w tej ciszy…
                                              Mikey McVee

niedziela, 15 lipca 2012

Szalone młodzieńcze pragnienia.



Kiedyś, dość dawno napisałem:

Zrobię to co chciałem zrobić od dawna.
Schowam się w wieży pustelnika.
Udam, że mnie nie ma.
Zapomnę marzenia.
Rzucę słowa na wiatr.
Zamienię serce na kamienną tabliczkę.
Czerwień krwi na czerwień maków.
W tej grze tylko ja szukam
I tylko ja nie znajduję…




I potem przez lata było tak jak napisałem. W moim życiu zdarzyło się dużo złych rzeczy. Aż nie potrafiłem opuścić mojej wieży. Przestałem marzyć, a kamień obrósł moje serce, by już nie można go było zranić. Przyzwyczaiłem się, że moje słowa odlatywały z wiatrem nieusłyszane. I choć żyły nie stały się arterią makowych, nieprzytomnych wizji, przestałem szukać. Nie wierzyłem już, że odnajdę życie ukryte wśród szalonych, młodzieńczych, niczym nie ograniczonych pragnień.
Dziś przygięty do ziemi wichrem czasu, czekam na czas pogody, a czerwień maków, złoty kolor zbóż i miniaturowe nieba chabrów dodają mi sił.