sobota, 17 listopada 2012

Jesienna rozmowa



Przyodziałem tradycyjny strój w najmodniejszym odcieniu zieleni jaki nosiło się o tej porze roku. Wygrzewanie na słońcu było moim ulubionym zajęciem. Sprawiało mi przyjemność kiedy promienie słoneczne czule mnie okalały, tworząc wokół aureolę. Czułem się wtedy jak król. Właściwie do szczęścia nie potrzebowałem nic więcej. No może poza delikatnym wiatrem i kilkoma kroplami rosy, które przynosiły rankiem przyjemne orzeźwienie. Mój sąsiad także korzystał z ciepłej jesiennej aury. Jak zwykle kurczowo trzymał się swojej gałęzi. Tak jakby bał się, że ktoś mu ją odbierze. A przecież któż chciałby zrobić coś tak niemądrego. Po co komu jego konar? Przecież każdy miał swój! „Dziwak z niego” – pomyślałem. Jeszcze bardziej zaskoczył mnie ubiór sąsiada. Można przecież zrozumieć, że to już jesień i ubranie zdążyło się znosić, ale żeby zakładać na siebie coś tak pstrokatego? Co to, to nie! Wyglądał jak paleta malarza! Żółcie, czerwienie, brązy. Brakowało tylko niebieskości i fioletów. Szalony ten sąsiad… Z zamyślenia wytrącił mnie jego głos:
-  A dzień dobry panu! – zakrzyknął wesoło.
- Dzień dobry – odburknąłem, trochę poirytowany jego nieuzasadnioną radością. – Co pana tak uradowało od rana? - zapytałem.
- Jak to? – odpowiedział pytaniem na pytanie. – To pana nie cieszy słońce i kolory wokół?!?
Zaskoczył mnie taką odpowiedzią, tym bardziej, że chciałem pytaniem zmazać uśmiech z jego twarzy. – Słońce, a i owszem sąsiedzie, ale kolory???  Wszyscy wiedzą, że jedynym słusznym kolorem jest kolor zielony! – rzuciłem z oburzeniem w jego stronę.




- Widzę, że pan, drogi sąsiedzie, nie słuchał opowieści Sowy. Zieleń to nie jedyny kolor. Nawet pan, przyjacielu, będzie musiał to przyznać i odziać się na kolorowo! Wszystkich nas to czeka. I muszę powiedzieć panu coś w tajemnicy. - Mówiąc to zbliżył się nieznacznie i zniżył głos: A gdy już to się stanie, porwie nas wiatr i zaniesie w nieznane miejsca, a potem biały puch schowa nas przed zimnem, byśmy spokojnie mogli spać. A gdy tylko się obudzimy znów wszystko będzie otaczać się zielenią. Najpierw delikatną i nieśmiałą, a potem silną i wszechpotężną!
Słuchałem z niedowierzaniem rzeczy, które wygadywał. Pomieszało mu się w głowie na stare lata. Jak  można takie bzdury mówić? Zdenerwowałem się okrutnie i nie odezwałem do niego już słowem tego dnia. Ale jemu to jakby nie robiło różnicy. Uśmiech  nie znikał z jego ust.
            Pod wieczór zaczęło dziać się ze mną coś dziwnego. Opuściły mnie siły i coraz trudniej było mi utrzymać się na moim miejscu. Nawet popołudniowy deszczyk nie sprawił mi przyjemności. Do tego moje odbicia w jego kroplach były jakieś kolorowe, jak tęcza, a przecież jeszcze rano miałem zielone ubranie. Pomyślałem, że te kolory to tylko złudzenie, śmiejąc się w myślach z siebie. Opowieść sąsiada nieźle namieszała mi w głowie.
Zmrok nadszedł szybciej niż zwykle, a noc była straszliwie chłodna, jak nigdy dotąd. Gdy nad ranem opadł ze mnie woal snu, ze zdziwieniem zauważyłem, że nie ma mojego sąsiada dziwaka. Zaniepokoiło mnie to, bo taka sytuacja nie zdarzyła się przedtem nigdy. Ale pomyślałem, że pewnie gdzieś się schował, żeby mnie bardziej przestraszyć swoją historią. Dziwak z niego, doprawdy…
            Jakby tego było mało delikatny wietrzyk zmienił się w mocny wiatr.  Nawet ptaki, które nie wiedzieć czemu całymi stadami przelatywały nade mną, miały kłopot z utrzymaniem kierunku lotu. Rozmarzyłem się przez chwilę, że jestem jednym z nich. Ledwo zdążyłem o tym pomyśleć mocny podmuch porwał mnie. Mój dom, zaczął się oddalać, a ja nie mogłem nic zrobić… Opadałem i   opadałem, aż znalazłem się w obcym miejscu. Ale nie byłem sam. Jak okiem sięgnąć wszędzie widziałem  mnóstwo szaleńców podobnych do mojego sąsiada. Wszyscy w kolorowych strojach, bez krzty zieleni… Jakby tego było mało z nieba zaczęły spadać gwiazdy. Małe i zimne. A gdy chciałem jakąś złapać zmieniały się w wodę. Spadało ich coraz więcej, aż przykryły mnie niczym puchowa pierzyna i przestałem cokolwiek widzieć… Opanowała mnie senność. Ostatnią myślą jaka przyszła mi do głowy nim zasnąłem, było stwierdzenie: „Mój sąsiad, Brzozowy Liść, nie był szaleńcem…”

Łódź, 2012-11-17
Mikey McVee