Telefon leżał na podłodze w zasięgu ręki. Nic nie zakłócało
panującej wokół ciszy. Nic nie było też w stanie sprawić, by podniósł małe
urządzenie i wybił na klawiaturze dobrze znany sobie numer. Pat. Totalna
bezsilność. Brak wiary we własne siły. Czas sączył się małymi, słonymi
kroplami. Sekundy skapywały kącikami oczu. Cisza zakłócała myśli ogłuszając
wyrazistością. Tysięczny raz rozważał czy powinien i dlaczego? Dopytywał sam
siebie: po co to wszystko? Impas. Brak odpowiedzi. Alkohol zmieszany z czasem
nie ułatwiał myślenia. Złość wytrwale zawiązywała opaskę przytrzymującą knebel
w ustach. Cisza nigdy jeszcze nie była taka głośna…
***
Obcasy stanowczo uderzały o terakotową
podłogę. Nawet głośne trzaśnięcie drzwi nie wykoleiło jej z torów zbudowanych
złością. Przez głowę przemknęło pragnienie, by wyszedł za nią, chwycił dłoń i
zatrzymał ją, pokazując, że chce aby wróciła. Drzwi jednak pozostały zamknięte.
Ciemność korytarza bezszelestnie ogarnęła myśli i wdarła się do serca. Przycisk
windy zajaśniał w ciemności nie przynosząc jednak nadziei. W łzach płynących po
policzkach zatańczyło światło. Wsiadła do kabiny, będącej jedyną oazą i
ukucnęła w kącie jak mała, zagubiona dziewczynka. Czuła się bezbronna i
bezsilna. Nagle, bez żadnej zapowiedzi znów zapanowała ciemność, a winda z
cichym łkaniem zatrzymała się między piętrami. Smutek triumfował czernią. Łzy
jak małe, zawieruszone we wszechświecie gwiazdy spadały spod firmamentu rzęs.
***
Czas kropla za kroplą zatapiał złość.
Spokojne już fale porywały ku wspomnieniom. Niosły do dobrych chwil, które
niczym latarnie morskie strzegły przed rafami. I wtedy zrozumiał. Zerwał się i
wypadł na korytarz, choć czuł, że już jej nie dogoni. Winda nie reagowała.
Ruszył po schodach. Wybiegł na ulicę.
Z nocnego nieba tysiące gwiazd wpatrywało
się w niego w ciszy. Ulica przygarnęła go pustką. Zrozumiał, że ona odeszła. Że
zbyt długo pozwolił jej odchodzić, by móc ją jeszcze dogonić. Uniósł głowę ku
górze. Tępym wzrokiem wpatrywał się w niebo. Wtem zobaczył spadającą gwiazdę.
Jak tonący chwycił się nadziei prosząc, by jego ukochana wróciła. Nic się
jednak nie wydarzyło. Głuchej ciszy nie przerwał żaden, choćby najmniejszy
szmer. Śmiejąc się z własnej naiwności wrócił na klatkę schodową. Zamyślony nad
stratą, przycisnął guzik przywołania windy. A ta jakby tylko na to czekała,
posłusznie przybyła. Wchodząc do środka zobaczył swą ukochaną. Ciemność
przyćmiona blaskiem radości zniknęła. Pojednani wtuleniem zapomnieli o złości i
o… spadającej gwieździe. A czas cierpliwie płynął, sekunda po sekundzie.
Mikey McVee
Jak zwykle gdy Cię czytam jestem pod wrażeniem!!! Chcemy jeszcze!!!!
OdpowiedzUsuńDo dzieła Michale!!!
Hello to every single one, it's truly a fastidious for me to
OdpowiedzUsuńvisit this website, it consists of important Information.
My web page: second game