piątek, 20 stycznia 2012

Ostatni koncert


Wiatr zawodził w kominach i zamiatał kurz kończącego się dnia. Noc pazernie pochłaniała barwy, by wkrótce zastąpić je nieprzeniknioną czernią. Gwiazdy niecierpliwie błyszczały na niebie, przyćmione zmęczonym lśnieniem zachodzącego słońca. Poszarzałe szyby okien odbijały spojrzenia przechodniów, tęskniących za ciepłem własnych domów. Nieliczne z nich błyszczały sztucznym, elektrycznym blaskiem. Kolorowe liście usychały bezradnie, opuszczając ukochane konary. Jesień czaiła się za zakamarkami.
         Wśród wypełzających na ulicę cieni, pojawił się nieśmiało cień wyjątkowy. I choć był jednym z miliona podobnych, mrocznych istnień, to jego marzenia sprawiały, że był jak lśnienie. I choć odrzucony przez braci i niezrozumiany przez innych to jednak szczególny. On sam tego nie zauważając, topił swą samotność w smutku
i niewypowiedzianej tęsknocie. Nie spieszył się nigdzie, nie wiedząc jak i gdzie kończy się jego droga.

***

         Pod zeschłym źdźbłem trawy chował się senny Świerszcz. 



Jego przemarznięte skrzypki nie grały już tak pięknie jak w ciepłe, letnie wieczory. Może dlatego nikt już nie przystawał, by zasłuchać się w misterny koncert. Za dnia słoneczny blask, nocą rażący promień latarni nie pozwalały ukryć się mu w opiekuńczych ramionach sennych wspomnień…  A on przygnębiony, nie mógł zasnąć mimo ogromnego zmęczenia.

***

         Wyjątkowy Cień wędrował wolno ulicami. Raz po raz zapadał się w przepastne czeluści swoich myśli. Niewątpliwie nie udałoby mu się z nich wydostać gdyby nie pewien fenomen, towarzyszący zamyśleniu. Gdy otchłań zadumy pochłaniała go bez reszty, najbliższa z latarni gasła, wytrącając go z letargu. I tym razem tak właśnie się stało. Ku swojemu zdumieniu usłyszał w ciemności świerszczany koncert. Zasłuchany przystanął, lecz gra słabła, aż w ciemności pozostała tylko cisza. Ruszył wtedy swą drogą w poszukiwaniu niewiadomego przeznaczenia.

***

         Zmarznięty Świerszcz spostrzegł przechodnia, który wolnym krokiem, bez pośpiechu szedł w jego stronę. Ostatkiem sił walcząc z zimnem i zmęczeniem zagrał swoją melodię o cieple i szczęściu, soczystej zieleni i spełnieniu marzeń najpiękniej jak umiał…
         Ciemność, która niespodziewanie zapadła, dała wyczekiwane od dawna wytchnienie. Szczęśliwy, że ktoś wysłuchał jego ostatniego koncertu wtulił się w przyjazne źdźbło trawy i okrył duszę cudownym, uskrzydlającym snem.

Mikey McVee


4 komentarze:

  1. No cóz,już wiele lat temu przekonałam się o Twojej wyjątkowości...ech,te praktyki w NRD :) ....a dziś to się potwierdza po tym w jaki sposób siebie tu wyrażasz ...Cieszę się,że mogłam tutaj być i to czytać,dziękuję .Dorota Cz.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem bardzo miło zaskoczony Twoimi słowami... Zapraszam częściej!

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytając to, słyszy się muzykę...zastanawia się człowiek najpierw, gdzie tak pięknie gra...a potem uświadamia sobie, że to w jego wnętrzu... Dzięki temu opowiadaniu, w duszy gra mi cały czas. Dziękuję za tą muzykę... i oczywiście proszę o więcej.

    OdpowiedzUsuń
  4. piękne , czuje się to co się czyta...

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zechcieliście podzielić się ze mną swoimi spostrzeżeniami.