Wiatr zawodził w kominach i
zamiatał kurz kończącego się dnia. Noc pazernie pochłaniała barwy, by wkrótce
zastąpić je nieprzeniknioną czernią. Gwiazdy niecierpliwie błyszczały na
niebie, przyćmione zmęczonym lśnieniem zachodzącego słońca. Poszarzałe szyby
okien odbijały spojrzenia przechodniów, tęskniących za ciepłem własnych domów.
Nieliczne z nich błyszczały sztucznym, elektrycznym blaskiem. Kolorowe liście
usychały bezradnie, opuszczając ukochane konary. Jesień czaiła się za
zakamarkami.
Wśród wypełzających na ulicę cieni, pojawił się nieśmiało
cień wyjątkowy. I choć był jednym z miliona podobnych, mrocznych istnień, to
jego marzenia sprawiały, że był jak lśnienie. I choć odrzucony przez braci i
niezrozumiany przez innych to jednak szczególny. On sam tego nie zauważając,
topił swą samotność w smutku
i niewypowiedzianej tęsknocie. Nie spieszył się nigdzie, nie wiedząc jak i gdzie kończy się jego droga.
i niewypowiedzianej tęsknocie. Nie spieszył się nigdzie, nie wiedząc jak i gdzie kończy się jego droga.
***
Pod zeschłym źdźbłem trawy chował się senny Świerszcz.
Jego
przemarznięte skrzypki nie grały już tak pięknie jak w ciepłe, letnie wieczory.
Może dlatego nikt już nie przystawał, by zasłuchać się w misterny koncert. Za
dnia słoneczny blask, nocą rażący promień latarni nie pozwalały ukryć się mu w
opiekuńczych ramionach sennych wspomnień… A on przygnębiony, nie mógł
zasnąć mimo ogromnego zmęczenia.
***
Wyjątkowy Cień wędrował wolno ulicami. Raz po raz zapadał się
w przepastne czeluści swoich myśli. Niewątpliwie nie udałoby mu się z nich
wydostać gdyby nie pewien fenomen, towarzyszący zamyśleniu. Gdy otchłań zadumy
pochłaniała go bez reszty, najbliższa z latarni gasła, wytrącając go z letargu.
I tym razem tak właśnie się stało. Ku swojemu zdumieniu usłyszał w ciemności
świerszczany koncert. Zasłuchany przystanął, lecz gra słabła, aż w ciemności
pozostała tylko cisza. Ruszył wtedy swą drogą w poszukiwaniu niewiadomego
przeznaczenia.
***
Zmarznięty Świerszcz spostrzegł przechodnia, który wolnym
krokiem, bez pośpiechu szedł w jego stronę. Ostatkiem sił walcząc z zimnem i
zmęczeniem zagrał swoją melodię o cieple i szczęściu, soczystej zieleni i
spełnieniu marzeń najpiękniej jak umiał…
Ciemność,
która niespodziewanie zapadła, dała wyczekiwane od dawna wytchnienie.
Szczęśliwy, że ktoś wysłuchał jego ostatniego koncertu wtulił się w przyjazne
źdźbło trawy i okrył duszę cudownym, uskrzydlającym snem.
Mikey McVee
No cóz,już wiele lat temu przekonałam się o Twojej wyjątkowości...ech,te praktyki w NRD :) ....a dziś to się potwierdza po tym w jaki sposób siebie tu wyrażasz ...Cieszę się,że mogłam tutaj być i to czytać,dziękuję .Dorota Cz.
OdpowiedzUsuńJestem bardzo miło zaskoczony Twoimi słowami... Zapraszam częściej!
OdpowiedzUsuńCzytając to, słyszy się muzykę...zastanawia się człowiek najpierw, gdzie tak pięknie gra...a potem uświadamia sobie, że to w jego wnętrzu... Dzięki temu opowiadaniu, w duszy gra mi cały czas. Dziękuję za tą muzykę... i oczywiście proszę o więcej.
OdpowiedzUsuńpiękne , czuje się to co się czyta...
OdpowiedzUsuń