czwartek, 23 lutego 2012

Runy - Czas między Czasem


A teraz zgodnie z moją obietnicą chcę opowiedzieć Wam coś więcej o Runach.
Magicznych symbolach, które potrafią zmienić życie na lepsze.
Dziś opowiem o mojej ulubionej Runie:



DAGAZ

Oznacza czas między czasem.

Ze staroskandynawskiego Dagaz oznacza jutrzenkę.

W tradycji ludów północy czas, gdy słońce zaczynało lub kończyło swą drogę po widnokręgu był chwila magiczną…

W czasie świtania odprawiano rytuały związane symbolicznie z powitaniem życia.

Dagaz odnosi się do optymistycznego spojrzenia na świat.

Mówi :
”Przestań się martwić rzeczami małymi, choćby wydawały się w tej chwili bardzo ważne i wielkie. Wstań i zobacz, że rozwiązanie kryje się zalotnie za Twoimi plecami. Tylko pochylony nad czernią swej rozpaczy nie chcesz tego widzieć. Wstaje dzień Twoich możliwości. Narzekaniem i czarnowidztwem nie poprawisz zaistniałej sytuacji, wręcz przeciwnie, pozbawisz się siły działania.
Szukaj w życiu jasności i nadziei, one będą Cię wspierały w wyborach.”


Runa ta swą energetyką wykrojona jest z czasu rzeczywistego, w związku z tym odnosi się do wyższych sił magicznych. Opiekuje się działaniami ezoterycznymi chroniąc przed działaniem sił destruktywnych.

Przypomina:
Nieś jutrzenkę w dłoniach. Rozświetlaj noc działaniami.


Dagaz niesie ciepło, optymizm oraz magiczną ochronę, której siła pochodzi od potęgi budzącej się przyrody z nastaniem poranka. Pokazywać będzie jaśniejszą stronę życia, wyciągając z cienia wątpienia w sens istnienia, działania i życia. Przyciągać będzie pozytywnych, jasnych ludzi zestrojonych z jej naturą.


                        Wierzę, że ten znak wyryty własnoręcznie na drewienku, czy wykonany w jakikolwiek inny sposób pomoże Wam wnieść światło do Waszego i najbliższych życia.






*Informacje zaczerpnąłem ze strony www.hagal.pl

piątek, 17 lutego 2012

Spotkanie we mgle



            Mgła otulała, sprawiając wrażenie, że chroni przed zimnem. Jednak nie chroniła. Przy każdym oddechu z ust wydobywał się obłok pary, który równie szybko jak się pojawiał, znikał w mlecznym oparze. Szedłem noga za nogą, tylko dzięki jakiemuś dziwnemu zrządzeniu losu, nie myląc kolejności. Przy całym smutku jaki czułem, cieszyłem się z otaczających mnie chmur, mogąc ukryć się w ich dobroczynnym odosobnieniu. Nie miałem ochoty nikogo oglądać, a jeszcze mniej chciałem, by ktoś zobaczył mnie. Gdybym był kilkadziesiąt razy mniejszy, schowałbym się pod szafę, ale urosłem jak każdy przeciętny człowiek. Szafa odpadała. Na szczęście z pomocą nadeszła mgła. Lubiłem ją. Dawała poczucie szybowania gdzieś wysoko na niebie 
i pozwalała wyobrażać sobie inny świat. Czasem nawet miałem wrażenie, że gdy opadnie, rzeczywistość będzie taka, jaka właśnie zaistniała w mojej głowie. Zawsze się zawodziłem…
Dziś już nie mam złudzeń. Wobec tego się nie zawiodę. Dlatego cieszyłem się z mojej kryjówki, która gdziekolwiek poszedłem, była ze mną. I ta cisza. Jakby w uszach ukryć worek waty. Jaka ulga… 
Nie wiedzieć kiedy dotarłem do parku. Całkiem oderwany od hałasu, pozostałem sam ze swoimi myślami. Od nich już uciec nie potrafiłem. Szkoda. Choć przez kwadrans odpocząć od nich. Zapomnieć o problemach…
            Usiadłem na ławce. Nie ważne, że była mokra. To bez znaczenia. Cieszyłem się z mgły i zimna. Przynajmniej nikt tu nie przyjdzie. Mogę celebrować swój żal w samotności. Nie muszę znosić niczyich spojrzeń i nikomu nic tłumaczyć. A gdy minie, wrócę jak zawsze i będę się uśmiechać, rzucać w eter żarty, rozśmieszać najbliższych, otaczając ich ochronną warstewką radości. Ale teraz muszę sam uporać się z bagażem smutku jaki zgromadziłem. Muszę odnaleźć światełko, które przecież jest na końcu każdego tunelu. Każdego… Trudno mi było w to uwierzyć. Straciłem już wszelką wiarę… Straszliwie potrzebowałem odzyskać nadzieję. Odzyskać ją, by móc żyć dalej. By znów z podniesioną głową iść pod wiatr…                 Lecz w takim zimnie, we mgle, nikogo nie odnajdę. Tym bardziej nadziei.



            Nie wiem jak długo siedziałem na tej ławce, zagubiony w swoich myślach. Wtem obok, we mgle i zimnie, na mokrej ławce, na moim odludziu, bezceremonialnie usiadła kobieta. Aż zaschło mi w nosie ze złości. Nawet nie zapytała czy może? Wdarła się do mojej samotni i najzwyczajniej w świecie usiadła. W pierwszej chwili miałem ochotę zwrócić jej uwagę, że tak się nie robi, albo wstać i poszukać innej ławki. Ku mojemu zdziwieniu nagle zrobiło mi się raźniej i jakby cieplej. Przyjrzałem się jej. Nie potrafiłem określić wieku. Mogła mieć 65  albo 75 lat. Była ubrana schludnie i czysto, choć jej ubranie już dawno wyszło z mody. Przyglądała mi się zielonymi, śmiejącymi oczami, które byłe jakby pożyczone od kogoś bardzo młodego. Tylko „kurze łapki” w ich zewnętrznych kącikach świadczyły o wieku właścicielki i jej pogodnym usposobieniu. Przyszło mi do głowy, że takie oczy miałaby wiosna, gdyby była kobietą… Zastanawiałem się, czy jej już gdzieś nie widziałem? Nie pamiętałem jednak byśmy kiedykolwiek się spotkali. Mimo to wydawała mi się znajoma. Nie mogłem pojąć czemu, tak mi się przygląda? Promieniująca od niej radość całkowicie zbijała mnie z pantałyku. Nim zebrałem myśli, kobieta odezwała się aksamitnym, głosem dwudziestolatki.
 - Cóż za wspaniała mgła! Postanowiłam zaszyć się w jej bieli i chwilę odpocząć. Byłam przekonana, że nikogo nie spotkam i będę mogła delektować się chwilą samotności. Dopiero, gdy usiadłam zauważyłam, że nie jestem sama. Czy aby nie przeszkadzam?
Zaniemówiłem. Jakbym zapomniał wszystkich słów. Jednak ktoś moimi ustami i moim głosem odpowiedział.
 – Ależ nie! Cieszę się, że nie siedzę już sam na tej zimnej ławce. Choć przyszedłem tu by samotnie zatonąć w smutku.
Jak to się stało? Beształem sam siebie w myślach, że zwierzam się jakiejś obcej kobiecie? A jej oczy uśmiechnęły się jeszcze bardziej i znów przemówiła swoim pogodnym głosem.
- Smutek jest tylko złudzeniem. Czymś nieprawdziwym, choć potrafiącym prawdziwie ranić. I gdy tylko ktoś pozwoli mu rozpanoszyć się w swoich myślach, traci radość chwil. Przestaje dostrzegać to co dobre i cieszyć się z drobiazgów, które składają się na codzienność.
Słysząc to wpadłem w panikę. Przecież ja właśnie to zrobiłem! Wpuściłem smutek. Zagościł w moich myślach. Wkradł do domu i zaślepił na codzienne radości… Tajemnicza nieznajoma musiała czytać w moich myślach, bo mówiła dalej.
- Nie trzeba się tym przerażać. Gdy zrozumiesz, że nie chcesz gościć już dłużej smutku wystarczy uchylić drzwi myśli, aby mógł odejść  swoją drogą, równie niepostrzeżenie jak przybył. Wtedy znów świat stanie się kolorowy i nawet drobiazgi będą cieszyć.
Uspokoiłem się po tych słowach. Pierwszy raz od dawna uśmiechnąłem i dostrzegłem, że przez mgłę przedziera się słońce. Tym czasem moja nowa znajoma wstała i uśmiechając się, rzekła, że cieszy się z naszego spotkania i ruszyła wolno przed siebie.
 - Ja także! – wykrzyknąłem pospiesznie w jej stronę. Nawet nie wiem jak pani na imię?
 Nim zniknęła we mgle spojrzała na mnie pogodnie:
 - Oczywiście, że wiesz! Mam na imię Nadzieja.

 Łódź, 2012-02-08

sobota, 11 lutego 2012

Runy - okruchy życia


Taka skromna myśl, którą pragnę się z Wami podzielić:

„Wystrzegaj się pychy, cokolwiek osiągniesz - jesteś zawsze u początku...”

Przyznacie, że coś w tej myśli nie pozwala przejść obojętnie. Prawda?



A co wspólnego z tym maja Runy? Cóż jeżeli się nie domyślicie może wkrótce będę mógł to wytłumaczyć...

poniedziałek, 6 lutego 2012

Bezradność...


                  Nie ma nic gorszego niż bezradność. Niemożność zrobienia czegokolwiek by zmienić stan rzeczy. Brak sposobów na porozumienie. Niechęć tej drugiej osoby do rozmowy. Z góry przyjęte przez nią założenia, zasłaniające wszystko inne. I nic co powiesz nie jest istotne. Nic co zrobisz nie zmieni sytuacji. A potem nadchodzi zwątpienie. To z ostatniego mojego postu. Przemożne, druzgocące i niweczące pozytywne myśli. A co potem? Nie chce mi się myśleć. Przecież to i tak nic nie zmieni. NIC!!! A może? Nadzieja!!! I w uszach dźwięczy cudowny duet Kate Bush i Pitera Gabriela - Don’t give up:



„Na tej dumnej ziemi wyrośliśmy mocni
Byliśmy upragnieni od samego początku
Nauczono mnie walczyć, nauczono wygrywać
Nigdy nie myślałem, że mogę zawalić

Nie zostało żadnej woli walki, jak mi się zdaje
Jestem człowiekiem, którego opuściły wszystkie marzenia
Zmieniłem twarz, zmieniłem swoje imię
Ale nikt cię nie chce, gdy przegrywasz

Nie poddawaj się
Bo masz przyjaciół
Nie poddawaj się
Jeszcze cię nie pokonano
Nie poddawaj się
Wiem, że możesz to naprawić

Chociaż widziałem to wszędzie wokół
Nigdy nie sądziłem, że mogłoby mnie dotknąć
Myślałem, że w razie czego będziemy ostatni
W tak dziwny sposób sprawy się zmieniają...”


sobota, 4 lutego 2012

Nadzieja i zwątpienie.



Czas nie jest łaskawy.  Przynajmniej nie dla wszystkich. Kluczy z sobie tylko znanym rozmysłem i nikt nie wie dlaczego. Z reguły im gorzej jest tym bardziej się dłuży. Im lepiej… Sami wiecie. Gna jak oszalały. I nic z tym zrobić nie można. Spotkałem się jednak z myślą, że to nie  czas mija tylko my przemijamy… I gdyby tak uczciwie przyjrzeć się rzeczy to… tak właśnie jest. Mijamy. Minuta po minucie. Dzień za dniem…
Smutne.




A może to nie tak? Może słowa, które wypowiadamy, myśli, które wprowadzamy w czyn, ścieżki, które wydeptujemy są czymś jak mech? Obrastają czas dając schronienie czemuś, co dopiero zakiełkuje. Czemuś co dopiero oblecze się w kształt i stanie się ostoją dla tego co przyjdzie. Co sprawi, ze przyszłość nabierze sensu? Może…
Nadzieja i zwątpienie. Wczoraj i dziś. Żyjemy bo wierzymy w lepsze jutro... Nie poddajemy się bo nie godzimy się ze złymi wizjami. I choć wiatr wieje w twarz, idziemy pod prąd. Krok za krokiem. Minuta po minucie, dzień za dniem… Czy skądś to znacie? Czy coś Wam to przypomina? A może czas jest tylko niemym świadkiem? Zaledwie nieznajomym przechodniem mijającym nas co dzień. I choć czasem nachodzi nas zwątpienie. Osacza i sprawia, ze dalej nie chce nam się wędrować zawsze w końcu przychodzi Nadzieja. Tajemnicza nieznajoma, której nigdy nie zapraszamy na wspólny spacer ale mimo to kroczy obok nas. jak wierny pies.
I tego Wam życzę. Nadziei. Niech zawsze przy Was będzie.