Mgła otulała, sprawiając wrażenie,
że chroni przed zimnem. Jednak nie chroniła. Przy każdym oddechu z ust
wydobywał się obłok pary, który równie szybko jak się pojawiał, znikał w mlecznym
oparze. Szedłem noga za nogą, tylko dzięki jakiemuś dziwnemu zrządzeniu losu,
nie myląc kolejności. Przy całym smutku jaki czułem, cieszyłem się z
otaczających mnie chmur, mogąc ukryć się w ich dobroczynnym odosobnieniu. Nie
miałem ochoty nikogo oglądać, a jeszcze mniej chciałem, by ktoś zobaczył mnie.
Gdybym był kilkadziesiąt razy mniejszy, schowałbym się pod szafę, ale urosłem
jak każdy przeciętny człowiek. Szafa odpadała. Na szczęście z pomocą nadeszła
mgła. Lubiłem ją. Dawała poczucie szybowania gdzieś wysoko na niebie
i
pozwalała wyobrażać sobie inny świat. Czasem nawet miałem wrażenie, że gdy
opadnie, rzeczywistość będzie taka, jaka właśnie zaistniała w mojej głowie. Zawsze
się zawodziłem…
Dziś już nie mam złudzeń. Wobec tego się nie zawiodę. Dlatego
cieszyłem się z mojej kryjówki, która gdziekolwiek poszedłem, była ze mną. I ta
cisza. Jakby w uszach ukryć worek waty. Jaka ulga…
Nie wiedzieć kiedy dotarłem
do parku. Całkiem oderwany od hałasu, pozostałem sam ze swoimi myślami. Od nich
już uciec nie potrafiłem. Szkoda. Choć przez kwadrans odpocząć od nich. Zapomnieć
o problemach…
Usiadłem na ławce. Nie ważne, że była
mokra. To bez znaczenia. Cieszyłem się z mgły i zimna. Przynajmniej nikt tu nie
przyjdzie. Mogę celebrować swój żal w samotności. Nie muszę znosić niczyich spojrzeń
i nikomu nic tłumaczyć. A gdy minie, wrócę jak zawsze i będę się uśmiechać,
rzucać w eter żarty, rozśmieszać najbliższych, otaczając ich ochronną warstewką
radości. Ale teraz muszę sam uporać się z bagażem smutku jaki zgromadziłem.
Muszę odnaleźć światełko, które przecież jest na końcu każdego tunelu. Każdego…
Trudno mi było w to uwierzyć. Straciłem już wszelką wiarę… Straszliwie
potrzebowałem odzyskać nadzieję. Odzyskać ją, by móc żyć dalej. By znów z
podniesioną głową iść pod wiatr… Lecz w takim zimnie, we mgle, nikogo nie
odnajdę. Tym bardziej nadziei.
Nie wiem jak długo siedziałem na tej
ławce, zagubiony w swoich myślach. Wtem obok, we mgle i zimnie, na mokrej
ławce, na moim odludziu, bezceremonialnie usiadła kobieta. Aż zaschło mi w
nosie ze złości. Nawet nie zapytała czy może? Wdarła się do mojej samotni i
najzwyczajniej w świecie usiadła. W pierwszej chwili miałem ochotę zwrócić jej
uwagę, że tak się nie robi, albo wstać i poszukać innej ławki. Ku mojemu
zdziwieniu nagle zrobiło mi się raźniej i jakby cieplej. Przyjrzałem się jej.
Nie potrafiłem określić wieku. Mogła mieć 65
albo 75 lat. Była ubrana schludnie i czysto, choć jej ubranie już dawno
wyszło z mody. Przyglądała mi się zielonymi, śmiejącymi oczami, które byłe
jakby pożyczone od kogoś bardzo młodego. Tylko „kurze łapki” w ich zewnętrznych
kącikach świadczyły o wieku właścicielki i jej pogodnym usposobieniu. Przyszło
mi do głowy, że takie oczy miałaby wiosna, gdyby była kobietą… Zastanawiałem
się, czy jej już gdzieś nie widziałem? Nie pamiętałem jednak byśmy kiedykolwiek
się spotkali. Mimo to wydawała mi się znajoma. Nie mogłem pojąć czemu, tak mi
się przygląda? Promieniująca od niej radość całkowicie zbijała mnie z
pantałyku. Nim zebrałem myśli, kobieta odezwała się aksamitnym, głosem
dwudziestolatki.
- Cóż za wspaniała mgła! Postanowiłam zaszyć
się w jej bieli i chwilę odpocząć. Byłam przekonana, że nikogo nie spotkam i
będę mogła delektować się chwilą samotności. Dopiero, gdy usiadłam zauważyłam,
że nie jestem sama. Czy aby nie przeszkadzam?
Zaniemówiłem.
Jakbym zapomniał wszystkich słów. Jednak ktoś moimi ustami i moim głosem
odpowiedział.
– Ależ nie! Cieszę się, że nie siedzę już sam
na tej zimnej ławce. Choć przyszedłem tu by samotnie zatonąć w smutku.
Jak to się
stało? Beształem sam siebie w myślach, że zwierzam się jakiejś obcej kobiecie?
A jej oczy uśmiechnęły się jeszcze bardziej i znów przemówiła swoim pogodnym
głosem.
- Smutek jest
tylko złudzeniem. Czymś nieprawdziwym, choć potrafiącym prawdziwie ranić. I gdy
tylko ktoś pozwoli mu rozpanoszyć się w swoich myślach, traci radość chwil.
Przestaje dostrzegać to co dobre i cieszyć się z drobiazgów, które składają się
na codzienność.
Słysząc to
wpadłem w panikę. Przecież ja właśnie to zrobiłem! Wpuściłem smutek. Zagościł w
moich myślach. Wkradł do domu i zaślepił na codzienne radości… Tajemnicza
nieznajoma musiała czytać w moich myślach, bo mówiła dalej.
- Nie trzeba się
tym przerażać. Gdy zrozumiesz, że nie chcesz gościć już dłużej smutku wystarczy
uchylić drzwi myśli, aby mógł odejść swoją
drogą, równie niepostrzeżenie jak przybył. Wtedy znów świat stanie się kolorowy
i nawet drobiazgi będą cieszyć.
Uspokoiłem się
po tych słowach. Pierwszy raz od dawna uśmiechnąłem i dostrzegłem, że przez
mgłę przedziera się słońce. Tym czasem moja nowa znajoma wstała i uśmiechając
się, rzekła, że cieszy się z naszego spotkania i ruszyła wolno przed siebie.
- Ja także! – wykrzyknąłem pospiesznie w jej
stronę. Nawet nie wiem jak pani na imię?
Nim zniknęła we mgle spojrzała na mnie
pogodnie:
- Oczywiście, że wiesz! Mam na imię Nadzieja.
Łódź, 2012-02-08